Anioł Dalekiej Północy


 

Postać doktora Alberta Schweitzera, który tyle zrobił dla mieszkańców Afryki, jest powszechnie znana na całym świecie.
O Maud Watt, która wraz z mężem uczyniła o wiele więcej dla autochtonicznej ludności kontynentu amerykańskiego, o której całkiem zasłużenie Indianie kanadyjskiej Północy mówią z szacunkiem "Anioł Zatoki Hudsona", nie wie prawie nikt, nawet w Kanadzie. Może dlatego, że doktor Albert Schweitzer grał też pięknie na organach. A Maud Watt...
Byla dziesiątym z czternastu dzieci zwiazku małżeńskiego niezbyt już młodego wówczas imigranta do Kanady z cierpiącej głód Irlandii i młodszej od męża o 22 lata, wychowanej w klasztorze dziewczyny z Gaspe w Quebecu. Rodzina Maloney wrosła w ziemię Quebecu w bodajże najgorszej, najdzikszej części prowincji - na tak zwanym północnym wybrzeżu (chodzi o wybrzeże zatoki św. Wawrzyńca), gdzie nawet dzisiaj kontakt z cywilizacją jest ograniczony, gdzie warunki życia są prymitywne i nie rozpieszczają nikogo od najmłodszych lat. Tu, w faktorii Kompanii Zatoki Hudsona w Mingan, w bezpośredniej styczności na co dzień z Indianami Montagnais, wychowala się Maud Maloney. Tu latem 1906 roku spotkała młodego urzędnika Kompanii, świeżo przybyłego z rodzinnej Szkocji Jima Watta.
Jim szybko wpadł na pomysł, że Maud to kobieta jego życia, ale - jak w romantycznej historii - ojciec Maloney nie chciał o tym nawet słuchać. Maud miała 16 lat. Gdy jednak Jim wyjechał do Montrealu, przez dwa lata z powodzeniem piął się po szczeblach kariery faktora Kompanii, aż wreszcie otrzymał propozycję objęcia samodzielnej placówki Kompanii - i nadal chciał pojąć Maud za żonę - Maloneyowie wysłali dziewczyne do Montrealu. Młoda para spotkała się na peronie montrealskiego dworca kolejowego, jeszcze tego samego wieczora wzięli ślub, by następnego dnia wyjechać. Do Fort Chimo w zatoce Ungava, na samym północnym skraju Labradoru, gdzie nawet - jak mówią - diabel nie mówi dobranoc, bo za zimno.
Pobyt Wattów w Fort Chimo wypadł na okres I wojny światowej. Doroczna wizyta statku zaopatrzeniowego Kompanii nie doszła do skutku w 1918 roku. Placówka nie mogła przetrwać bez kontaktu ze światem. Co zrobić? Wattowie postanowili pokonać płaskowyż Ungava metodą Indian - na piechotę. Nie zraziło ich, że nikt, ale to naprawdę nikt - nie tylko żaden biały człowiek, ale nawet żaden Indianin doskonale znający warunki labradorskiej Północy - takiej podróży jak dotąd nie przeżył. Jeśli ktoś w Fort Chimo miał w ogóle przeżyć - trzeba było dotrzeć do cywilizacji. Nie było innego wyjścia.
W polarna wiosnę, w temperaturach około 30 stopni poniżej zera mała ekspedycja wyruszyła 9 kwietnia przez lodową pustynię podobną lodowej czapie Grenlandii. Jacques Cartier nazwal kiedyś ten obszar Ziemią Kaina. Nie bez podstaw. 
Po dwóch miesiącach, na granicy śmierci głodowej i ostatecznego wyczerpania, Jim i Maud Watt dotarli do Sept Isles. Jako pierwsi ludzie w dziejach pokonali Ziemię Kaina - lodową pustkę płaskowyzu Ungava.
Prawdziwa epopeja Wattów dopiero jednak się zaczynała. Jim awansował z funkcji faktora w Fort Chimo do Rupert House - jednej z najważniejszych faktorii Kompanii, założonej w 1670 roku na południowym brzegu Zatoki Hudsona. Lata między I a II wojną światową to jednak nie byl już ten złoty okres handlu bobrowymi futrami, jaki dwa czy trzy wieki wczesniej uczynil z Kanady tak interesującą propozycję handlową dla Europy. Przede wszystkim, tempo rozwoju handlu bobrowymi skórami słablo zamiast rosnąć z prozaicznej przyczyny - z braku bobrów. Europejscy, a następnie kanadyjscy kupcy płacili Indianom za skóry upolowanych bobrów, a jakoś nikomu nie przyszlo do g³owy, że populacja bobrów na tym gigantycznym obszarze jest jednak ograniczona. Gdy Maud Watt przybyła do Rupert House - bobry były już w tej okolicy rzadkością. A Kompania Zatoki Hudsona była przedsiębiorstwem handlowym, a nie organizacją charytatywna i nic ją nie obchodził los Indian, którzy umierali z głodu, bo nie było bobrów, na które mogliby polować, a innego źródła utrzymania już nie mieli.
Dopiero Jim Watt wpadł na pomysł, by placić Indianom za skóry bobrów - póki jeszcze są one na żywych, zdolnych do rozmnażania się bobrach. Na własne ryzyko w roku 1929 rozpoczął z Indianami, których zdołał przekonać do swojej koncepcji, hodowlę bobrów na ziemiach, skąd już nic pozornie nie dało się uzyskać.
Jak jednak ochronić hodowane bobry przed innymi chętnymi na ich skóry? Maud Watt spakowała się i pojechała do Quebecu. Choć to wydaje sie nieprawdopodobne, zdołała przekonać quebeckich biurokratów o koniecznoœci oddania jej imiennie w dzierżawę - wbrew wszelkim możliwym przepisom - siedmiu tysięcy dwustu mil kwadratowych rezerwatu Rupert House, gdzie dla Indian powstać miała hodowla bobrów. Za ten przywilej, za największą w dziejach świata umowę dzierżawną gruntu Maud Watt wynegocjowala opłatę w wysokości dziesięciu dolarów. Kompania Zatoki Hudsona nie mogla być i nie była z takiego obrotu sprawy zadowolona.
W 1933 roku na obszarze rezerwatu w 38 żeremiach zyły 162 bobry. W 1939 roku - ponad 4 tysiące. Przetrwanie bobrów, narodowego symbolu Kanady, jako gatunku w tym regionie kraju przestało być tylko marzeniem. Można było otworzyć rezerwat dla polowań.
A Indianie mieli zapewnione źródło dochodów. Głód znikl z rejonu Rupert House na zawsze. W późniejszych latach na wzór rezerwatu Rupert House powstało kilkanaście następnych. Władze, którym uswiadomiono los Indian, zaczęły zwracać większą uwagę na los rodzimej ludności tej ziemi, powstaly tu szkoły dla indiańskiej młodzieży, uruchomiono programy opieki społecznej. A przede wszystkim - indiańskiej ludnosci i kanadyjskiemu przemysłowi zapewniono dochód z eksportu bobrowych skór. W 1956 roku odłowiono niemal 30 tysiecy bobrów. Dzieki inicjatywie Jima i Maud Watt.
Po śmierci męża w 1944 roku Maud została wśród Indian Rupert House. Pomogła im wybudować piekarnię ulokowaną w Jim Watt Memorial Longhouse - jedynym pomniku, jakiego dorobił się szkocki imigrant. Raz jeszcze inicjatywa Maud Watt zwróciła uwagę władz na warunki życia Indian Rupert House. Na otwarciu placówki tańczył podobno z Indianami sam minister.
A Maud Watt nie ma swojego pomnika. Jedynym zaszczytem, jaki przypadł jej w udziale, było niezwykłe wyróżnienie przyznane jej przez ludzi, którzy najlepiej mogli ocenić skalę jej osiągnięć i znaczenie jej wkładu w rozwój kanadyjskiej Pólnocy i życie ludności tego regionu. Została pierwszą kobietą przyjętą do najbardziej ekskluzywnego klubu świata - klubu, do którego nie mozna zapisać się, lecz na jego członkostwo trzeba sobie zapracować trudnym i pełnym poświecen życiem i znaczącymi osiagnieciami. Beaver Club, skupiajacy najwybitniejsze postacie związane z kanadyjską Pólnocą, do którego należeli tacy wybitni ludzie jak odkrywca Alexander Mackenzie i założyciel montrealskiego uniwersytetu James McGill, jednogłośnie przyjął ją w poczet swoich członków.
Dzisiaj jednak nawet wielka, czterotomowa encyklopedia kanadyjska nie wymienia jej nazwiska i dobra, które sprawila dla Indian kanadyjskiej Północy. Jeden historyk napisal jej skromną biografię i pamiętają o niej Indianie Rupert House. To wszystko.