Król arktycznego nieba


 

O tym ponad siedemdziesięcioletnim lotniku z Yellowknife opowiadają, że prowadził raz Twin Ottera z Resolute do Baumann's Fiord na wyspie Ellesmere na samym północnym skrawku kanadyjskiej Arktyki, mając u boku, jako drugiego pilota, szefa pilotażu firmy, wizytującego z Ottawy funkcjonowanie oddzialu w Resolute. Jak to w Arktyce, lecieli nad stuprocentową pokrywą chmur. Gość z Ottawy wiedział zaś, ¿e połowę lotnisko na Ellesmere Island to właściwie kamienisty skrawek terenu wciśnięty między skaliste brzegi fiordu. Wyglądało, że stracili orientacjê w terenie. Prowadzony przez Granta samolocik zaczął jednak schodzenie, a ottawskiemu gościowi pot pojawił się na czole.
- Gdzie masz mapę, Duncan? - zapytał.
- W teczce - padła odpowiedź.
- A teczkę?
- W domu, pod łóżkiem.
Nie trzeba dodawać, że lot zakończył się szczęśliwie. To żadna tajemnica - mówi Duncan Grant. - W tym rejonie, gdy wiatr wieje z tego kierunku, zawsze nad fiordem jest jasne, odkryte niebo. 
Po 50 latach latania, w tym trzydziestu siedmiu na kanadyjskiej Północy, Duncan Grant wie co mówi. Najprawdopodobniej ów człowiek, zwany powszechnie królem kanadyjskich lotników tundry, lepiej zna rozległe tereny Arktyki niż ktokolwiek inny. Od marca do września jego bazą jest Resolute w Terytoriach Północno-Zachodnich - dalej na północ, niż olbrzymia większość śmiertelników kiedykolwiek w życiu dotrze. Stąd Duncan Grant wykonuje loty małym dwusilnikowym Twin Otter, lotniczym cudem kanadyjskiej myśli technicznej, w terenie, w którym konwencjonalna wiedza lotnicza i nawigacyjna nie na wiele się przydaje. Mapy? - cóż tu po najdoskonalszych nawet mapach w terenie niemal całkowicie pozbawionym znaków rozpoznawczych, gdzie zresztą pokrywa chmur, mgła i zamiecie śnieżne uniemożliwiają widoczność na więcej niż kilkanaście metrów. Cóż tu po kompasie, skoro dosłownie wariuje on i nie może zdecydować się na udzielenie wskazówki, gdzie jest kierunek północny, w sąsiedztwie stale zmieniającego swe miejsce północnego bieguna magnetycznego. Dzisiaj z pomocą przychodzi radiolokacja satelitarna, ale czterdzieści lat temu?
Duncan Grant, rodem z małej osady w Albercie, swe ostrogi lotnika zdobył w II wojnie światowej. Po wojnie miał latać w Air Canada, ale nie lubił dyscypliny. Do latania powrócił dopiero w 1955 roku w czasie budowy sieci stacji radarowych DEW Line. I tak został w Arktyce. 
O swych przygodach lotniczych w tym bodajże najtrudniejszym na świecie regionie do latania mógłby opowiadać godzinami. Przez 37 lat poznał te niewyobrażalnie rozległe tereny jak własną kieszeń. Dzisiaj jest prawdopodobnie jednym z niewielu ludzi, którzy naprawdę wiedzą o Arktyce niemal wszystko - znają najskrytsze tajemnice jej topografii, ale i wiedzą o rzeczach, o których tak bardzo chcieliby się dowiedzieć calkiem poważni naukowcy z Ottawy, Montrealu czy Toronto. Duncan Grant jest jednak wrogiem oficjalnych kolekcjonerów arktycznych pamiątek - nawet jeśli dysponują uniwersyteckimi dyplomami i naładowaną w rządowych gabinetach kiesą. Podobno zna miejsca, gdzie spoczywają wraki historycznych okrętów z okresu wypraw arktycznych w poszukiwaniu ekspedycji Johna Franklina. Ale nie zdradzi tych tajemnic. Po co? By ktoś zabral te ślady przeszłości do jakiegoś muzeum? I tak zbyt wiele już zabrano. 
Wiekszość pilotów lata nad Arktyką na wysokości ponad trzech kilometrów, bo tak jest bezpieczniej. Grant latał zawsze w pułapie 350 metrów, by więcej zobaczyć. I przez 37 lat zobaczyl niemal wszystko. Pewnego razu wiózł w Arktykę badacza biologa, który chcial sfilmować gody wielorybów.
- W miejscu, które pan wybral, nigdy ich pan nie zobaczy - powiedzial badaczowi Grant. 
- Kto tu jest biologiem, pan czy ja? - odrzekł naukowiec.
I tak przez 10 lat Grant woził badacza w wybrany przezeń rejon, a filmu o wielorybach nie ma do dziś.
- Ale ja jestem przecie¿ tylko głupim pilotem, a nie biologiem. 
Znajomość Arktyki to pasja Duncana Granta, ale i konieczność. Tereny wiecznej zmarzliny to bodajże jeden z najtrudniejszych dla pilota regionów operacyjnych. Brak tu betonowych lądowisk, brak sieci radionawigacyjnej, małe Twin Ottery muszą najczęściej lądować gdzie popadnie - na skalistym podlożu, wymijając co większe kamienie, na zamarzniętych jeziorach, na pokrytych wiecznym śniegiem poletkach. Tu z powietrza trzeba ocenić wytrzymałość gruntu, by bezpiecznie wylądować i ponownie móc wystartować. Tu trzeba własciwości terenu i zdolność maszyny znać bezbłędnie. O Duncanie Grancie mówią, że wie wszystko o Twin Otterach, że zna możliwości tej maszyny do ostatniego grama udźwigu i ułamka stopnia zdolności manewrowej. Ludzie, którzy od lat korzystali z jego pomocy, mówią, że Grant nie jest pilotem, lecz artystą latania. 
Najczęściej, jego praca sprowadza się do transportowania ludzi i sprzętu o charakterze naukowym. Bywało jednak nieraz, że od jego umiejetności zależalo - jak to w Arktyce - ludzkie życie. W sprostaniu zadaniom pomagał mu wówczas - wraz z rzetelną i olbrzymia wiedzą - pogodny charakter i życiowy optymizm, oraz niespozyta energia. 
74-letni pilot odnotował w swoich książkach lotów ponad 40 tysięcy godzin spędzonych w powietrzu. To duża liczba - to nieprzerwane ponad 4 i pół roku spędzone za sterami samolotu! Co więcej - w trakcie owych lotów Grant nie odnotował ani jednego poważnego wypadku. A przecież w kanadyjskiej Arktyce rzadko ląduje się na dobrze oświetlonych i oczyszczonych betonowych pasach lotnisk. Najczęściej, kola malutkiego Twin Ottera szukają bezpiecznej drogi po kamienistej plaży na brzegu fiordu, albo na łagodnych stokach, bo płaskie tereny są najczęściej podmokłe i wyjątkowo zdradliwe. Piloci wiedzą też, że lądowanie na zamarzniętych powierzchniach jezior czy rzek - tak efektowne w filmach - może być w rzeczywistości zakończone nieprzyjemną niespodzianką.