Portret wodza
Gdyby początki Ontario, zwanego wówczas Górną Kanadą, były bardziej praworządne, gdyby sprawujący tu władzę ludzie bardziej przestrzegali prawa i dotrzymywali obietnic, prawdopodobnie Kanada straciłaby jednego z pierwszych swoich malarzy, a na dodatek nikt by dzisiaj nie wiedział, jak wyglądał słynny wódz indiański Joseph Brant. William Moll Berczy, arystokrata niemiecki, architekt, organizator imigracji i malarz-amator nigdy prawdopodobnie nie poświęciłby tylu dni na malowanie portretów Kanadyjczyków z początków XIX wieku i płótna te nie zawisłyby nigdy w Narodowej Galerii Kanady w Ottawie.
William von Moll Berczy
urodził się w Saksonii w zamożnej rodzinie arystokratycznej. Wychował
się w Wiedniu, w młodości podróżował po całej Europie, studiował w
Lipsku (równocześnie z Goethem), w Rzymie. W 1785 roku poślubił pannę
Charlotte Allamand z bogatej rodziny szwajcarskiej z Bern. Ani w głowie
mu była emigracja do Kanady, o której prawdopodobnie nawet nie słyszał.
Wkrótce rodzina Williama Berczy przenosi się do Londynu. Tu William
maluje kilka całkiem udanych portretów osób z najlepszego towarzystwa, prawdopodobnie by uzupełnić kasę nieco nadwątloną
zamieszaniem, jakie panuje na terenie rodzinnych Niemiec. Tu też wpada na pomysł poprawy swej sytuacji finansowej poprzez założenie kolonii na terenie Ameryki. Wraca do Niemiec, zbiera grupę osadników i podąża do stanu Nowy Jork, gdzie obiecano im ziemię pod zasiedlenie. |
Realia na
miejscu są jednak inne, i w 1794 roku William Berczy na czele swych
osadników przyjmuje za dobrą monetę zapewnienia władz Górnej Kanady,
obiecujących połacie ziemi chętnym do osadnictwa. Przekracza granicę w ówczesnym Newark (dzisiaj - Niagara Falls), uzyskuje odpowiednie zapewnienia i osiedla całą grupę w Markham, na przedmieściach dzisiejszej metropolii Toronto. |
Tutaj ma powstać model osadnictwa na dziewiczych terenach. Bercy buduje młyn,
tartak, zabiera się z budowę dróg. Ten saksoński arystokrata, romantyczny młodzieniec-amator
malarstwa z Rzymu, kolega ze studiów Goethego podejmuje się wybudowania
zaplanowanej przez gubernatora Simcoe drogi z York nad jezioro Huron. Nie dokończył
dzieła, i może dlatego droga ta nie nazywa się dzisiaj jego imieniem, lecz
Yonge Street.
Wkrótce jednak pojawiają się w tym idyllicznym planie poważne
rysy. Berczy stanowczo lepiej radzi sobie z pędzlem niż z nie czującymi żadnej
władzy nad sobą lokalnymi urzędnikami kolonialnej administracji. Szybko
orientuje się, że składane mu obietnice nie są wiele warte, ale tymczasem
popada (także dzięki pracy wykonanej przy budowie Yonge Street) w poważne długi.
Jedyne wyjście, to uzyskać patent na obiecane mu ziemie. Berczy postanawia
wyjaśnić całą sprawę w centrali kolonii, w Londynie.
By udać się tam, musi zaspokoić apetyty najbardziej natarczywych wierzycieli.
Udaje się więc do Montrealu, gdzie jakoś sprawy finansowe załatwia, ale nie
starcza mu już na bilet do Londynu. By jakoś wybrnąć z sytuacji - maluje
portrety najważniejszych postaci administracji w Montrealu i Quebecu. W końcu
trafia do Londynu, ale i tu powoli kręcą się tryby administracji kolonialnej.
Zanim w końcu wróci do Markham z obietnicą wynagrodzenia szkód, miną dwa
lata.
Mało lokalnych administratorów Górnej Kanady obchodzą orzeczenia Colonial
Office w Londynie. William Berczy nigdy nie zdoła odzyskać w rzeczywistości
tego, co mu obiecano na papierze. Wiedzie nie kończące się spory z lokalną
administracją Yorku, ale bezskutecznie. W końcu, ten niemiecki arystokrata, który
po przyjeździe do Górnej Kanady zadeklarował się jako Kanadyjczyk, opuszcza
rejon przyszłej metropolii i udaje się z rodziną do Montrealu, a następnie
do Quebecu. Tu wiedzie mu się nieco lepiej - ale jako malarzowi, a nie
kolonizatorowi, do czego, jak się miało okazać, nie miał takiego talentu,
jak do sztuki. Maluje serię portretów, osiągając w końcu rangę jednego z
mistrzów wczesnego malarstwa kanadyjskiego. Dwa jego obrazy bezsprzecznie należą
do kanonu najważniejszych dzieł tej epoki w sztuce Kanady - portret indiańskiego
wodza Josepha Branta, malowany z natury, uwieczniający barwną i dramatyczną
postać jednego z ludzi zasłużonych dla powstającego kraju, oraz portret
rodziny Woolsey, namalowany pod koniec życia w Montrealu - doskonały przykład
klasycystycznego malarstwa portretowego, urzekający kompozycją i uwagą poświęconą
architektonicznym i kostiumologicznym detalom. Oba te obrazy uważane są
dzisiaj za dzieła najwyższej rangi we wczesnym dorobku sztuki kanadyjskiej,
oba całkiem zasłużenie wzbogacają zbiory kanadyjskiej galerii narodowej.
A założona przez Berczy'ego kolonia w pobliżu Yorku, dzisiejsze przedmieście
Toronto, Markham, też całkiem niezłą okazała się inwestycją.