Znalazł złoto, ale nie szczęście


Gorączka złota w górach Cariboo ściągnęła w ten niedostępny region Brytyjskiej Kolumbii różne oryginalne postacie szaławiłów i oszustów, marzycieli i cwaniaków, pionierów przekonanych o swej misji budowy nowego społeczeństwa i szaleńców napędzanych jedną myślą - złoto, bogactwo rozwiąże wszystkie problemy. W tej galerii postaci niezwykłych bodajże najbardziej niecodzienną był syn szkockiego osadnika z okolic ontaryjskiego miasta Cornwall, jeden z niewielu poszukiwaczy złota, który naprawdę wyrwał majątek z ziemi złotonośnych pól Cariboo.

Pierwsze 30 lat swego życia John Cameron spędził na farmie. Był zwykłym robotnikiem rolnym - tyle, że już wówczas cechowała go skłonność do marzycielstwa, do snów o wielkiej fortunie. Gdy usłyszał o gorączce złota w Kalifornii - sny wydały się nagle realne. Dotarł jednak do Kalifornii za późno; tu wielkiego majątku już nie zdołał dorobić się. W 1859 roku wraca na krótko w rodzinne strony, by poślubić córkę sąsiada, Sophie. Młoda para ponownie opuszcza pogranicze Ontario i Quebecu w kierunku kalifornijskich gór, gdzie pracowicie - chociaż z niewielkim rezultatem - Cameron wypłukuje złoto ze strumieni. W rok później do Kalifornii dociera wiadomość o znaleziskach w dolinie Cariboo. Tym razem Cameron jest w gronie przodowników. Wiosną 1862 roku, niemal bez grosza, Cameronowie docierają do Victorii, a latem - na pola wokół złotonośnego William's Creek. John Cameron rejestruje prawo do eksploatacji dwustumetrowego odcinka na lewym brzegu strumienia i przystępuje do pracy, lecz kilka miesięcy trudu prowadzi do jednej konkluzji - tu złota nie ma. Do takiego wniosku dochodzą wszyscy poszukiwacze pracujący w sąsiedztwie - wszyscy, oprócz Johna Camerona.

Życie poszukiwacza złota, warunki, w jakich owi marzyciele dążyli do fortuny, to odyseja zasługująca na odrębny, o wiele dokładniejszy opis. Głód, chłód, brak jakiejkolwiek pomocy lekarskiej, wyczerpująca praca, niewyobrażalnie prymitywne warunki - to realia złotonośnych pól. Nie wytrzymała tego trudu młoda Sophie Cameron. Pierwszej jesieni w dolinie Cariboo zmarła na tyfus. Przed jej śmiercią, John obiecał jej tylko, że pochowa ją w rodzinnej ziemi po drugiej stronie kontynentu. I pracował dalej. W dwa miesiące po pogrzebie żony dotarł do pokładów złota - jak się miało okazać, prawdopodobnie najbogatszych w całej dolinie Cariboo.

Gdy stwierdził, że ma bogactwo w zasięgu ręki, Cameron postanowił spełnić ostatnie życzenie młodziutkiej żony, której śmiercią okupił realizację swego snu. W środku zimy podjął trud przewiezienia jej ciała ponad sześćset kilometrów na południe, do Victorii, gdzie - tymczasowo pochowane - czekać miało na dalszą podróż do Cornwall. W niewyobrażalnym trudzie, przez bezdroża Brytyjskiej Kolumbii, na saniach ślizgających się po oblodzonych zboczach, Cameron przetransportował ciało Sophie. I czym prędzej wrócił w góry Cariboo, by nadal płukać złoto. Tego lata wydobył ze strumienia kruszec warty - w przeliczeniu na dzisiejsze ceny - ponad 5 milionów dolarów. Gdy za nim podążyli inni, osada nad William's Creek uzyskała miano Camerontown.

Gdy nadeszła jesień, Cameron zwinął manatki i odjechał do Victorii - po ciało żony, spełnić daną jej obietnicę. 22 grudnia 1863 roku, w rocznicę znalezienia pierwszej bryłki złota, John Cameron z trumną Sophie dotarł do Cornwall, gdzie odbył się trzeci z kolei pogrzeb pierwszej białej kobiety, która padła ofiarą gorączki złota w dolinie Fraser.

Cameron był teraz człowiekiem niezwykle bogatym. Na wszystko było go stać, mógł wszystko kupić. Wszystko - poza ludzkim szacunkiem. Po okolicy zaczęły rozchodzić się plotki kwestionujące jego opowieść o losach Sophie. Jeden z dzienników opublikował nawet bzdurną hipotezę, jakoby trumna pochowana na cmentarzu w Cornwall nie zawierała wcale ciała żony Johna Camerona. Zdaniem amerykańskiego reportera, Cameron zawdzięczał swój majątek temu, że sprzedał żonę jakiemuś tajemniczemu plemieniu indiańskiemu w Brytyjskiej Kolumbii. W końcu, pod naciskiem narastających podejrzeń, Cameron zgodził się na ekshumację zwłok żony. Sophie została pochowana po raz czwarty.

Trudno to sobie wyobrazić, ale Cameron zdołał wkrótce wydać nieprzebrany wydawało by się majątek z pól Cariboo. Miał zwyczaj dawać w tawernie napiwki przekraczające tygodniowe pensje robotnika. Poczynił kilka wyjątkowo niefortunnych inwestycji, szukając złota w Nowej Szkocji. W końcu - pozostał bez grosza i... raz jeszcze, jako sześćdziesięcioletni weteran, postanowił szukać szczęścia tam, gdzie je znalazł po raz pierwszy - w Brytyjskiej Kolumbii. Wiosną 1886 roku pojawił się ponownie nad Pacyfikiem. Złotonośne pola w dolinie Fraser były już jednak cmentarzyskiem dawnych snów i marzeń. Z Camerontown pozostały zgliszcza, nad złotonośnymi niegdyś strumieniami nie było poszukiwaczy. Złoto gór Cariboo zostało wyczerpane. Zdawali sobie z tego sprawę wszyscy, ale nie John A. Cameron, 23 lata wcześniej najsłynniejszy i najbardziej obsypany łaską Fortuny poszukiwacz złota. Uparty do ostatka, podjął jeszcze jedną próbę i... zmarł w Barkerville. Starzy poszukiwacze złota twierdzą, że pękło mu serce. Pochowano go na miejscu; nikomu nie przyszło do głowy wieźć jego trumny, śladem ciała jego żony, przez cały kontynent.