|
Jacek Kozak jest
niezależnym dziennikarzem polonijnym i zapewnia codzienny poranny
przegląd infomacji o wydarzeniach w Kanadzie słuchaczom “Radia
7” z Toronto
Spośród wielu tematów, którymi Jacek Kozak się zajmuje dominuje
historia i geografia Kanady. W tym cyklu możecie dowiedzieć się o róznych
ciekawych zakątkach naszego wspaniałego kraju, znajdziecie portrety
ciekawych, choć czasem mało znanych, postaci Kanadyjczyków.
Jeśli chcecie dowiedzieć się jeszcze więcej o Kanadzie, zapraszam do
kupienia interesującej książki autorstwa Jacka Kozaka pt. "Szkice
z bobrem". Można otrzymać ją pocztą.
W tej sprawie proszę zgłosić się do Autora.
Zapraszam również na własną stronę
Jacka Kozaka: www.jkozak.ca
Jacek Kozak
Święty pragnie śmierci
Szaleniec?
A może - jak wierzyli współcześni mu Indianie - czarownik? Niewątpliwie
pasjonat, człowiek ogarnięty jedną wyłączną myślą - by na chwałę
Boga i dla zbawienia własnej duszy ponieść męczeńską śmierć. Dla
ludzi XX wieku postać ojca Jogues i jego postępowanie jest zjawiskiem
doskonale niezrozumiałym. To światopogląd bardziej obcy nam dziś niż
koncepcje najbardziej prymitywnych plemion Nowej Gwinei. A przecież od śmierci
Isaaca Jogues na terenie dzisiejszej Kanady minęły zaledwie trzy i pół
stulecia.
Urodził się w Orleanie we Francji, jako jedno z dziewięciorga dzieci
zamożnej rodziny kupieckiej. Już w wieku 10 lat trafił do zakonnej szkoły
jezuitów. Był dobrym uczniem, ale już wówczas odnotowano jego „nadmierną”
skłonność do pobożności. W okresie nowicjatu młodego,
siedemnastoletniego zakonnika jego przełożeni musieli już ostrzegać go
przed nadmiernie dosłowną interpretacją reguł zakonnych.
Jogues marzył o misjonarstwie. W 1636 roku skierowany zostaje do pracy
misyjnej w Kanadzie. W Europie barok wówczas był w okresie szczytowego
rozkwitu, w Paryżu wystawiano sztuki Pierre Corneille'a, we Flandrii
malowali Rubens i Rembrandt, w Hiszpanii podziwiano obrazy Velasqueza. A
na terenie dzisiejszej Kanady znaleźć można było tyko olbrzymią
przestrzeń całkowicie dzikiego i wrogiego Europejczykom kraju. Tylko na
jego skrawkach pierwsze osady założyli kolonizatorzy króla Ludwika XIII
i jego kanclerza Richelieu. Cywilizacja europejska na ziemiach, które
dzisiaj noszą nazwę Kanady, ograniczała się do maleńkich kropek na
mapie - Trois Rivieres i Quebec.
Nad całą resztą niepodzielnie panowali Algonkinowie, Montagnais i
Huronowie. Na południe od ich ziem rosła zaś w siłę konfederacja
najbliższych pobratymców Huronów (a zarazem ich śmiertelnych wrogów)
- Irokezów.
Nowo przybyły misjonarz nie zamierzał pozostać w Quebeku. Wybłagał
zezwolenie na kontynuowanie misji na ziemi Huronów i podążył nad
jezioro Simcoe. Po miesięcznej podróży dotarł na półwysep
Penetanguishene krańcowo wyczerpany warunkami transportu w indiańskim
canoe, ale pełen entuzjazmu.
Nawet ostrzeżenia przełożonego misji, ojca Brebeuf nie osłabiły
entuzjazmu Isaaca Jogues dla pracy misyjnej. Cierpienia, jakim poddawali
się zakonnicy, niebezpieczeństwo, jakie im nieustannie groziło i
przymusowe krańcowe ubóstwo placówki tylko wzmocniły przekonanie
Joguesa, że oto trafił tam, gdzie najwięcej może uczynić dla chwały
boskiej.
Gdy podjął swą misję, ze zdumieniem stwierdził, że Huroni z bardzo
ograniczonym entuzjazmem tolerują obecność misjonarzy w ich osadzie.
Najważniejszą sprawą dla każdego misjonarza było ochrzczenie jak
największej liczby niewiernych „barbarzyńców”. Tymczasem,
Huronowie z uporem unikali obrzędu chrztu, jakby nie rozumiejąc euforii,
jaką daje perspektywa osiągnięcia Niebios i cierpień, jakie czekają
ich w Piekle.
„Co
nam po niebie” - twierdzili uparci Huronowie - „skoro
nie ma tam pól i lasów, nie ma kukurydzy i ryb w rzekach, nie można
polować ani wziąć sobie nowej żony?”
Wzorem innych francuskich misjonarzy, Isaac Jogues szybko nauczył
się języka swych gospodarzy, ale daleko było mu do porozumienia
się z nimi. Z uporem wraz z towarzyszami wędrował od jednej osady
Huronów do drugiej, brnąc w śniegu po pas, usiłując przekonać
Indian do swych koncepcji religijnych. Z niewielkim skutkiem, ale pełen
entuzjazmu i euforii z każdego najskromniejszego
chociaż sukcesu. W lipcu 1637 roku pisze do matki, że udało mu się
ochrzcić 240 Huronów.
„Czyż można wykonać w życiu lepszą pracę, dokonać większego
dzieła?”
Nie przeszkadzało mu, że olbrzymia większość „nawróconych”
to Indianie na łożu śmierci, którzy w niewielkim stopniu zdawali
sobie w ogóle świadomość z tego, co nad nimi czyniono. Huronowie
(całkiem słusznie, jak się miało okazać) byli przekonani, że
francuscy misjonarze jako swój główny cel postawili sobie
zniszczenie rodzimej kultury i wiary Indian. |
|
Pod koniec lata 1637 roku coraz częściej wśród
Huronów znad jeziora Simcoe odzywały się głosy żądające egzekucji
zakonników. Rada plemienia orzekła nawet, że wszelkim nieszczęściom,
jakie niedawno spady na Huronów, winna jest obecność „czarnych
sukni”. Misjonarze przygotowali się na śmierć.
Uratowała ich nieposkromioną żądza Huronów na wyroby europejskiego
rzemiosła. Indianie obawiali się, że wraz ze śmiercią misjonarzy skończy
się lukratywny handel z Nową Francją. Nad brzegami dzisiejszej zatoki
Georgian Bay zaczęła więc powstawać bardziej stała misja - Sainte
Marie.
Mimo niewielkich - w dzisiejszym zrozumieniu - sukcesów liczonych liczbą
nowych wiernych, misjonarze uważali swą pracę za uwieńczoną
powodzeniem. Miarą tego sukcesu było dla nich bowiem ich własne
cierpienie - im większe, tym większa zasługa w oczach Stwórcy.
Dla ojca Jogues sprawy toczyły się „zbyt gładko”. Misja
rozwijała się, po przejściu kolejnej epidemii Huronowie spojrzeli na
misjonarzy łaskawszym okiem. Współczynnik cierpienia i poświęcenia
spadał. Jego modlitwy znalazły jednak odpowiedź - został pojmany przez
wrogich Huronom Irokezów i całymi tygodniami torturowany. W liście
napisanym później dziękował za to Bogu.
Isaac Jogues spędził w niewoli Irokezów i Mohawków ponad dwa lata -
nieustannie torturowany i męczony, nieustannie w obliczu śmierci.
Wreszcie wykupili go osadnicy holenderscy. Z Nowego Amsterdamu wraca do
Europy, która wita go z największymi honorami.
W rok później Jogues jest już znowu w Quebeku, gdzie dowiaduje się, że
Irokezi całą siłą ruszyli na Huronów. Isaac Jogues, jakby w
poszukiwaniu śmierci, postanawia wrócić na ziemie tych, którzy tak go
przez dwa lata męczyli i zostać misjonarzem Irokezów. We wrześniu 1646
roku rusza na ziemie Mohawków.
Tam jednak obwiniono go o zarazę, która zniszczyła jesienne plony. Młody
wojownik Mohawków na własną odpowiedzialność jednym ciosem tomahawka
zakończył życie misjonarza. Los odmówił ojcu Isaacowi Jogues przeciągających
się tortur i męczeńskiej śmierci, do jakiej całe swe życie francuski
jezuita dążył.
|