Jacek Kozak  

Forteca, która padła bez strzału

Okazuje się, że nawet wysokie bezrobocie może mieć niekiedy pozytywne skutki. Wszystko zależy od horyzontów myślowych sterników państwowej nawy. A było to tak.

Jak wiadomo niemal powszechnie, Kanadę odkryli Francuzi, a mówiąc dokładniej - bretońscy żeglarze działający w imieniu króla Francji, pod dowództwem najsłynniejszego obywatela maleńkiego bretońskiego portu St. Malo, Jacquesa Cartiera. Wszystko było pięknie, aż do czasu, gdy Francja przegrała tzw. wojnę o sukcesję hiszpańska. Niewiele myśląc, król Francji w negocjacjach pokojowych w Utrechcie odstąpił zwycięskim Anglikom praktycznie całe olbrzymie terytoria Francji w Nowym Świecie. Przy koronie francuskiej pozostały tylko skrawki wybrzeża Nowej Fundlandii i część dzisiejszej Nowej Szkocji. Jak wielka była to transakcja i ile to naprawdę ziemskiego dobra król Francji lekką ręką oddał, można się zorientować spoglądając na mapę. Francuskie posiadłości na amerykańskim kontynencie obejmowały olbrzymim łukiem całe wnętrze kontynentu od ujścia rzeki Św. Wawrzyńca w Quebecu po... ujście Mississippi i Nowy Orlean. Tylko wybrzeża były zasiedlone przez kolonistów angielskich; interior był domeną Francuzów. Tam, gdzie dzisiaj stoją wieżowce Toronto, Detroit, Chicago, Memphis czy Atlanty - powiewały Lilie Burbonów. Całkiem dobrze już zasiedleni w nowej ojczyźnie francuscy osadnicy w dzisiejszej prowincji Quebec do teraz tego rodzinnej Francji zapomnieć nie mogą.
Aby jednak tych resztek chronić, trzeba było wybudować jakieś umocnienia. Wybrano Louisbourg, na północnym skrawku wyspy Cape Breton, stanowiącej dzisiaj część prowincji Nowa Szkocja. Cape Breton przemianowano na Ile Royale, a w jednym z najlepszych i najpiękniejszych naturalnych portów kontynentu postanowiono stworzyć niezdobyte umocnienia. I faktycznie - maleńka osada stała się w kilka lat ośrodkiem francuskich terytoriów w Ameryce Północnej i jednym z najbardziej uczęszczanych portów w Nowym Świecie. A nad portem i zatoką królowała forteca - zaiste: z pozoru niezdobyta, tym bardziej, że od strony lądu chroniona nieprzebytymi puszczami i bagnami. Warto przypomnieć tu, że początek osiemnastego wieku to okres najwspanialszego rozwoju architektury wojskowej w Europie. Wtedy to zaczęły powstawać fortece, które potem potomni oglądać będą z podziwem. Nad portem Louisbourga powstała także jedna z najwspanialszych konstrukcji inżynierii wojskowej. Nie do zdobycia.
Przez trzydzieści lat w spokoju francuscy inżynierowie pod bezpośrednim nadzorem dworu w Wersalu konstruowali militarne cudo. Wreszcie, w 1744 roku, przyszła chwila próby. Niestety, nie wypadła ona korzystnie dla twórców twierdzy. 11 maja 1745 roku cztery tysiące żołnierzy angielskich obległo twierdzę. W niecałe dwa miesiące było po sprawie. Mury wytrzymały, załamał się jednak duch obrońców. Louisbourg poddał się. Potem było jeszcze jedno oblężenie, w 1758 roku, i znowu rezultat był ten sam. Po miesiącu nad fortecą powiewała flaga brytyjska. Mieszkańcy zywego i doskonale rozwiniętego portu wygnani zostali do rodzinnej Francji, a Louisbourg stał się garnizonowym osiedlem brytyjskim. 
I taki był koniec fortecy - przynajmniej w okresie historycznym. Anglicy, niewiele myśląc, rozebrali umocnienia, a w 1763 roku po raz ostatni już korona francuska przekazała resztę swych posiadłości w Ameryce Północnej pod władzę brytyjską. Forteca w Louisbourgu wkroczyła w okres powolnego rozsypywania się w proch.
Po stu pięćdziesiêciu latach, proces rozpadu dotarł niemal do ostatecznego końca. Na miejscu potężnych niegdyś fortyfikacji pozostały drobne fragmenty muru. Dopiero w 1928 ożyło zainteresowanie historycznym zabytkiem. Powstało muzeum i skromna tymczasem literatura dotycząca historii tego wyjątkowego miejsca. Powoli, we władzach Kanady narastała świadomość, że dobrze by było coś z tym fantem zrobić. I wówczas pomogło właśnie... bezrobocie.
Na początku lat 60-tych, gdy załamała się światowa koniunktura na dotychczasowe bogactwo wyspy, węgiel kamienny, Cape Breton popadła w poważne tarapaty. Bezrobocie, szczególnie wśród robotników wykwalifikowanych, sięgało niewyobrażalnych poprzednio poziomów. I wówczas to władze w Ottawie wpadły na pomysł rewelacyjny.Zamiast, jak to przedtem czynił w Stanach Zjednoczonych prezydent Roosevelt, kopać rowy i zasypywać je na nowo, może by tak podjąć gigantyczne zadanie rekonstrukcji fortecy w Louisbourgu? Pomysł chwycił, Ottawa wyasygnowała ponad 20 milionów dolarów i dzisiaj Louisbourg stoi - już nie grozi paszczami armat, lecz za to przyciąga tłumy gości i turystów. Kto zachwyca się warszawską czy gdańską Starówką, ten winien obejrzeć Louisbourg. To już nie ożywiony fragment miasta, to cała forteca przywrócona do życia.  Oczywiście - umocnienia, a także domy, sklepy, hotel, magazyny portowe, nabrzeża, rezydencje zrekonstruowane pieczołowicie, wraz z wystrojem wnętrz i nawet zastawą stołową, jakby czekającą na gospodarzy. Kwatery żołnierzy i oficerów, salony gubernatora, w których nie brakuje nawet lustra w toalecie czy kapy na rozłożyste łoże. I wszędzie doskonale przygotowana informacja historyczna - bogata, ciekawie zredagowana, powszechnie dostępna dzięki cudom współczesnej elektroniki i techniki wystawienniczej. Nie wiem, jak to zdołano osiągnąć, ale w zrekonstruowanym od fundamentów domu rybaka Georgesa Des Roches nawet dzisiaj pachnie solonymi dorszami - podstawą gospodarki regionu w roku 1744. Bowiem wszystko wygląda tu dzisiaj tak, jak - najprawdopodobniej - wyglądało w czerwcu 1744 roku, tuż przed poddaniem twierdzy Anglikom.
Po przeszło dwóch wiekach - twierdza ożyła. Mniej groźna, ale o wiele bardziej ciekawa. I - co nie bez znaczenia - utrzymanie parku narodowego Louisbourg wymaga stałego zatrudnienia dziesiątków, jeśli nie setek ludzi. Wykopaliska archeologiczne i prace rekonstrukcyjne trwają nadal, a jeszcze przecież trzeba przewodników, personelu restauracji, kierowców wożących gości po rozległym terenie. Widmo bezrobocia z regionu Louisbourga przegoniono chyba na dobre, póki żywe będzie zainteresowanie niezwykłą historią tej ziemi.