Jacek Kozak

Ofiara własnej urody

Moje pierwsze spotkanie z miasteczkiem, które przez mieszkających w Kanadzie Polaków bywa czasem nazywane "kanadyjskim Zakopanem", na zawsze pozostanie mi w pamięci - przyleciałem tu w październiku, opuszczając wschodnie wybrzeże Kanady w piękny jesienny dzień, w przewiewnej kurtce na grzbiecie. Gdy taksówka z lotniska w Calgary przywiozła mnie do Banff, stwierdziłem, że miasteczko pokrywa świeża warstwa śniegu, a termometr wskazuje... 28 stopni mrozu.
A jednak - jak niemal wszyscy odwiedzający Banff po raz pierwszy - zostałem zauroczony pięknem tego "królewskiego klejnotu" Gór Skalistych i mogłem zrozumieć przyczyny, jakie skłoniły parę spotkanych tu Polaków (gdzie ich nie ma?) do osiedlenia się w Banff. Przyjechali tu kiedyś na krótki wypoczynek. Wyszli z autobusu, rozejrzeli się, mąż tego samego dnia wrócił pospiesznie do Toronto, sprzedał, co nie dało się przewieźć, podczas gdy jego żona czekała w Banff, bowiem - jak powiedziała - nigdy nie chce już stąd wyjeżdżać.
Odkrycie Banff zawdzięczamy przypadkowi, a właściwie - jak wiele spraw w Kanadzie - budowie kolei transkanadyjskiej. W 1885 roku ekipy budujące linię kolejową odkryły gorące źródła mineralne na stokach Sulphur Mountain - Góry Siarkowej. Błyskawicznie narodziło się tu uzdrowisko oferujące siarczane kąpiele i kuracje wodą mineralną. I oczywiście - rozgorzały natychmiast spory o tytuł własności tych doskonale nadających się do rozbudowy turystyki terenów. Rząd Kanady, by spory przerwać, przejął teren pod własny zarząd i ustanowił tu rezerwat przyrody, pierwszy kanadyjski park narodowy, początkowo o powierzchni 26 kilometrów kwadratowych.
Dzisiaj poszerzony park zajmuje powierzchnię 6641 km2 i ciągnie się 400 kilometrów wzdłuż łańcucha Gór Skalistych aż po drugi park narodowy Rockies, Jasper National Park.
Rejon Parku Narodowego Banff to jeden z bardziej wyrazistych dzikością regionów górskich. Rockies to geologicznie formacja stosunkowo młoda, licząca (podobnie jak Alpy) tylko około 75 milionów lat. Nie stępione erozją szczyty i zbocza gór wywierają na turystach niesamowite, groźne wrażenie. A jednocześnie, staranna opieka władz parku zapewniła ochronę piękna dzikiej przyrody Banff.
Okres ostatniego w geologicznym kalendarzu zlodowacenia, który właściwie nadal trwa, pozwala utrzymać się w górach Banff National Park masywnym lodowcom i wiecznym śniegom. A jednocześnie, cofające się pola lodowe pozostawiają fantastyczną architekturę skalnych terenów o nieporównywalnej dzikości i potędze.
Banff to zarazem zagłębie dzikiej przyrody kanadyjskich Gór Skalistych. Wyniosłe szczyty górskie tworzą bogactwo stref klimatycznych, zapewniając odpowiednie warunki szerokiemu wachlarzowi roślinności, topniejące lodowce rodzą liczne rzeki i strumienie, spływające do lazurowych, pełnych ryb jezior, a po niemożliwym (przez swe rozmiary) do "ucywilizowania" terenie parku wędrują w miarę swobodnie największe nawet dzikie zwierzęta.
Na jednej z uliczek Banff spotkałem w czasie porannego spaceru sarnę z przychówkiem, a lokalna gazeta roztrząsała w czasie mojego pobytu sprawę tragicznego w swych konsekwencjach ataku niedźwiedzicy na grupkę dzieci w samym miasteczku. Straż parkowa, policja i stali mieszkańcy Banff nieustannie ostrzegają licznych gości przed lekceważeniem groźby, jaką stanowią tu niedźwiedzie. Zaleca się nawet, w czasie wypraw w góry, hałasowanie - na przykład przy pomocy pustej puszki z kilkoma kamykami w środku. Pozwala to ostrzec niedźwiedzie, atakujące człowieka przede wszystkim wtedy, gdy nieopatrzny turysta niechcący je zaskoczy.
Uroda parku i narciarskie atrakcje okolic Banff to magnes, który z nieodpartą siłą przyciąga turystów. Jeszcze dziesięć lat temu była to sympatyczna mieścina z licznymi hotelikami i motelami. Dzisiaj jest to już kurort całą gębą, gdzie łatwiej o japońską restaurację sushi niż o cokolwiek autentycznie pochodzącego z tego regionu. Gdy stanąłem u podnóża stoków w Sunshine Village, na obszernym placu przed schroniskiem kłębił się tłum około dwóch tysięcy narciarzy, którzy kilkoma wyciągami pośpiesznie wybierali się na szczyt, by raz jeszcze zjechać na tegorocznym śniegu. Wszak to ostatni weekend maja - zamknięcie sezonu. Na kolejną okazję narciarską trzeba będzie czekać do... września.
Banff to już - dosłownie - wielki przemysł turystyczny. Miasteczko przestało być aż tak sympatyczne i na darmo szukać tu górskiej "atmosfery" - widok na góry nieco szpecą złote łuki McDonalda. Coś z dawnej atmosfery Banff schroniło się jeszcze tylko... w nowoczesnym i wygodnym, ale jednak zabytkowym już Banff Springs Hotel - olbrzymiej budowli, o 600 pokojach gościnnych, przypominającej architekturą średniowieczny zamek jakiegoś szkockiego barona. Wieść niesie, że dyrekcja hotelu zadbała nie tylko o kobziarzy w tradycyjnych szkockich spódniczkach, ale nawet o ducha, który straszy co bardziej bojaźliwych gości, wyłącznie jednak na dziewiątym piętrze hotelu.
Jakby dla podkreślenia, że świat nie kończy się na dzikiej przyrodzie - albo pragnąc wykorzystać jej kojący wpływ na wyobraźnię artystów - Banff zafundowało sobie 1100 kilometrów górskich szlaków, a jednocześnie urzekający urodą idealnie wtopionej w pejzaż architektury ośrodek Banff Centre. To zorganizowane i utrzymywane na najwyższym światowym poziomie artystycznym centrum plastyki, muzyki klasycznej, poezji, dramaturgii i teatru, w którym przez całe lato trwa nieustająca seria imprez kulturalnych, festiwali, seminariów i spotkań artystycznych twórców opery, teatru dramatycznego, musicalu, jazzu, plastyki, rzeźby, filmu etc.
A wokół - wyniosłe skaliste szczyty Rockies i nieokiełznana przyroda gór. Istotnie - aż żal wyjeżdżać choćby na kilka dni. Gdyby tylko uczucie to podzielała mniejsza ilość sąsiadów w sklepach, restauracjach, barach, kolejkach do wyciągów...