Jacek Kozak
Parowóz dziejów
Tak naprawdę to autentycznego parowozu dziejów nie należy szukać w
komunistycznej propagandzie, lecz - na przykład - w maleńkiej
podmontrealskiej miejscowości St. Constant. Mówię "na przykład", bowiem
mieści się tu największe, lecz nie jedyne w Kanadzie, muzeum powołane do
życia przez stowarzyszenie miłośników historii i tradycji kolei
kanadyjskiej. Dlaczego tutaj? - a, to już inna historia, o której za
chwilę.
Stowarzyszenie powstało w 1932 roku, z jednym właściwie mandatem -
zachowania dla potomności eksponatów z historii kanadyjskiego kolejnictwa.
Potrzeba - zrozumiała. Jeśli jakikolwiek kraj na świecie może stwierdzić,
że swe powstanie i rozwój oraz obecny kształt zawdzięcza kolei żelaznej -
tym krajem jest Kanada. Ponad 6 tysięcy kilometrów od jednego krańca do
drugiego. Po drodze nie tylko setkami kilometrów ciągnące się połacie
bezludnych niemal prerii, ale i potężne rzeki, biegnące jak na złość w
poprzek trasy, gigantyczne jeziora i nieprawdopodobnie wyniosły i
niedostępny łańcuch Gór Skalistych. A przede wszystkim pustka, po której
wędrowały tylko koczownicze plemiona ludności indiańskiej. Żadnej - jak
się to naukowo nazywa - społecznej infrastruktury. Ani miast, ani dróg -
nic.
Spoić tę olbrzymią przestrzeń, którą nawet dzisiaj zamieszkuje zaledwie 30
milionów ludzi (z czego ponad połowa w pobliżu atlantyckiego wybrzeża)
mogła tylko kolej. Tylko szlak torów mógł złączyć w jeden kraj, jeden
naród, owe niewyobrażalnie rzadko rozsiane pojedyncze osady, farmy,
mini-miasteczka. Żaden inny środek transportu znany XIX wiekowi zadaniu
temu podołać nie mógł.
Dzisiaj kolej przestaje już odgrywać tak istotną dla Kanady rolę. Miejsce
pociągu zajęły samolot - jeśli chodzi o ruch pasażerski, lub wielkie
ciężarówki, które dzięki autostradzie transkanadyjskiej i sieci dróg
lokalnych są w stanie szybciej i bardziej elastycznie zapewnić transport
towarów. Tak jest dzisiaj, ale historycy zgodnie stwierdzają - Kanada
powstała dzięki kolei.
Powstała, chociaż dzisiaj rozwija się już niezależnie. Nie można pozwolić
jednak, by ten tak istotny dla kraju fragment jego historii i pozostałe po
nim pamiątki zaginęły bez śladu. Dlatego też powołane przed ponad
pięćdziesięciu laty Stowarzyszenie z wielkim trudem stara się uratować, co
się da, z kolejowej historii kraju. Przede wszystkim: przedmioty, sprzęt,
wyposażenie - bowiem to właśnie najbardziej narażone jest na niszczące
zużycie. Lokomotywa to nie historyczny dokument, nie da się jej
fotokopiować i starannie złożyć do akt. To przedmiot wymagający kosztownej
i uciążliwej konserwacji. A cały szereg lokomotyw?
W podmontrealskim muzeum, w olbrzymiej hali, stoi kilkanaście lokomotyw i
wagonów.
Przy wejściu - Dorchester. Najstarsza lokomotywa, zbudowana
jeszcze w Anglii i przewieziona w częściach przez Atlantyk w 1835 roku.
Waży zaledwie 6 ton i wygląda dzisiaj jak mało poważna zabawka. To, co
mogłem w St. Constant obejrzeć, to jednak tylko rekonstrukcja. Oryginał,
po niemal pięćdziesięciu latach służby, jeszcze w XIX wieku poszedł na
złom i udało się odzyskać z niego jedynie dekoracyjną tabliczkę mosiężną.
Zaraz obok jednak stoją autentyczne egzemplarze potężnych maszyn
transkontynentalnych. Kursowało ich po nowo otwartym szlaku Canadian
Pacific setki. Muzeum St. Constant ma ich dwie - jedna to pierwsza
lokomotywa skonstruowana już na miejscu w Kanadzie, druga to weteran
szlaków - zbudowana w dwa lata po otwarciu kolei transkanadyjskiej, w 1887
roku, odeszła ze służby dopiero w 73 lata później, w listopadzie 1960
roku, gdy na pobliskim lotnisku Montrealu lądowały już regularnie samoloty
linii transatlantyckich.
O każdym z eksponatów, na które wbrew prośbom obsługi ciągle z upodobaniem
wspinają się zwiedzające dzieci (a często i trochę starsi widzowie), można
by opowiadać godzinami. I opowiadają ich fascynujące dzieje przewodnicy
muzeum - wolontariusze. Stowarzyszenie, jak każda tego typu instytucja,
cierpi stale na brak funduszy, a całkiem jest zrozumiałe, że w tym muzeum
priorytetem będą zawsze wydatki na konserwację kolosalnych eksponatów.
Dlatego też informacji w St. Constant udzielają przede wszystkim starsi
panowie - emerytowani kolejarze. Ma to swój całkiem odrębny urok -
zwiedzający czują, że opowiadane historie w znacznej części pochodzą z
własnego doświadczenia przewodników, a nie zostały wyuczone z
podręczników.
Dlaczego jednak muzeum kolei kanadyjskich mieści się akurat w St.
Constant, gdzie - o ironio - nawet stacji kolejowej z prawdziwego
zdarzenia nie ma? Ano, właśnie. Stowarzyszenie przez ćwierć wieku nie
mogło doprosić się o patronat państwa, którejś z prowincji, czy chociażby
któregoś miasta. Każdego przerażały koszty przedsięwzięcia. Władze w
Ottawie oferują dotacje, władze w mieście Quebec także, ale dla takiego
muzeum to wszystko za mało. I pewno nie byłoby, mimo wszystko, muzeum
kolei kanadyjskiej, gdyby nie firma Domtar, producent - zresztą - sprzętu
domowego użytku, z koleją nie mający nic wspólnego. Domtar dał obszerny
teren, halę, bocznicę kolejową, lokale na biura. Wszystko - za sumę
jednego dolara rocznie. Patronat - państwowy, ale pieniądze - z kasy jak
najbardziej prywatnej.
Najważniejsze jednak, że muzeum jest. Parowóz kanadyjskiej historii
znalazł swoje miejsce w podmontrealskim St. Constant.
Ilustracje:
John Molson - replika najstarszej lokomotywy Kanady z 1849 roku
CNR 77 - najstarsza lokomotywa dieslowa
|