Jacek Kozak
Pole na północy
Nazwa tej osady jest myląca. Nic tu z
śródziemnomorskiego klimatu czy krajobrazu, nic z pradziejów zaginionej dziś
kultury kreteńskiej. La Crete w prowincji Alberta to najdalej na północ
wysunięta osada rolnicza na kontynencie amerykańskim. To ostatni region
Kanady, w którym nadal można uzyskać ziemię pod uprawę za niewielką opłatą i
za obietnicę zagospodarowania terenu w określonym czasie.
Osadnictwo
na zasadach "homesteading" od niemal dwustu lat jest symbolem marzeń o
wolności i ucieczce od świata. W XIX wieku miliony Europejczyków porzuciło
swe strony rodzinne, by szukać szczęścia i lepszego jutra na rozległych
pustkowiach Ameryki Północnej. Angielscy robotnicy, francuscy
komiwojażerowie, polscy i ukraińscy chłopi dążyli na zachód Kanady, gdzie na
mocy ustawy Dominion Lands Act uzyskiwali prawo do zajęcia 160 akrów (ok. 64
hektarów) ziemi za jedne dziesięć dolarów i obietnicę, że wybudują dom i
rozpoczną uprawę ziemi. W miarę upływu lat i wypełniania się rejonów
położonych bliżej amerykańskiej granicy, a zarazem linii kolejowej,
koloniści korzystający z postanowień ustawy o "homesteading" musieli szukać
wolnych terenów coraz dalej na północ. W latach sześćdziesiątych naszego
wieku pozostało już coraz mniej rozdawanej za darmo przez państwo ziemi i
dziś region rzeki Peace w północnej Albercie to bodajże ostatni skrawek
ziemi nadal oferowany kandydatom na kolonistów na tych zasadach. Do granicy
między prowincją Alberta a Terytoriami Północno-Zachodnimi jest stąd
niewiele ponad 200 kilometrów.
Jeszcze nie tak dawno region Peace River był niemal całkowicie porośnięty
sosnową puszczą, a jedynym dobrem, jakiego dostarczał człowiekowi, było
mięso i futra zwierząt łowionych przez traperów. Nic dziwnego - w zimie
temperatura spada tu często do minus 50 stopni Celsjusza, a latem powietrze
roi się od ostro kąsających komarów. Z drugiej jednak strony - 135 dni w
roku sezonu wegetacyjnego i tak żyzna ziemia, że nawożenie jej jest
czynnością zbyteczną to doskonałe powody, by szukać tutaj rolniczego
szczęścia. Dla większości osadników regionu Peace River istotne znaczenie ma
też łańcuch gór Buffalo Head, odgraniczający region od południa i
odgradzający mieszkańców od świata.
Większość spośród ponad 5 tysięcy mieszkańców osad La Crete, High Level,
Fort Vermilion i Keg River to menonici - wierni protestanckiej sekty
powstałej na ziemiach Holandii w okresie Reformacji. Tradycja i przekonania
menonitów każą im unikać jakiejkolwiek zwierzchności państwowej, więc
doskonale radzą sobie oni w odległych, odciętych od świata osadach
rolniczych na krańcach cywilizacji - od Boliwii po północną Manitobę - gdzie
mogą nie niepokojeni przez nikogo żyć własnym, samowystarczalnym życiem i
spokojnie wyznawać swą wiarę. Dlatego też w restauracji w La Crete kelnerki
ubrane są w tradycyjne stroje menonickie, włącznie z zakrywającymi głowy
szalami, a klienci, popijając kawę, wymieniają uwagi i informacje w
dialekcie dolnoniemieckim Plattdeutsch, wspólnym języku wszystkich osad
menonickich na całym kontynencie.
La Crete bowiem, chociaż jest nadal - w rozumieniu przybysza z Toronto -
osadą pionierską, na końcu cywilizowanego świata, nie ma już charakteru
czysto pionierskiego. Czterdzieści lat temu nie było tu nic, poza dziewiczą
ziemią. Dzisiaj, przez osadę prowadzi starannie utrzymywana (i naprawiana
wspólnym wysiłkiem mieszkańców) bita droga, a wieś ma trzy restauracje,
mini-centrum handlowe, klinikę lekarską, bank i... aż trzy szkoły. To nie
przypadek; menonickie rodziny w regionie Peace River hołdują zasadzie
wielodzietności, a dzieci stanowią ponad 60 procent całej populacji regionu.
Osadnicy La Crete zaczynali skromnie - najczęściej w nieco na prędce
skleconych i uszczelnionych szałasach lub ziemiankach, rzadziej w
kempingowych przyczepach z przybudówkami z namiotów. Kluczem do sukcesu były
słowa: samowystarczalność, wzajemna pomoc sąsiedzka, umiejętność
improwizacji i rozwiązywania nieoczekiwanych problemów bez pomocy
"profesjonalistów". Oraz - ciężka praca, wytrzymałość, wytrwałość. Zimą wodę
uzyskiwano z topionego śniegu, a jadło się to, co zdołało się upolować lub
chwycić w sidła. Jeszcze 25 lat temu przepisy prowincyjne przyznawały
osadnikowi 130 hektarów dziewiczego lasu za 20 dolarów, procent od
przyszłych plonów i obietnicę wzniesienia domu oraz karczowania pod uprawę
przez sześć lat ośmiu hektarów lasu rocznie. Dzisiaj rodziny, które wówczas
zaczynały od zera, mieszkają wygodnie na starannie zadbanych farmach, w domu
otoczonym drzewami, wokół którego rozciągają się żyzne, obsiane pszenicą
pola. Wieczorami pokoje rozjaśnia światło elektrycznych żarówek, a rozmowę
przerwać może dźwięk telefonu. Chociaż produkty farm La Crete mają daleką
drogę do rynków zbytu (świnie wozi się 800 kilometrów do Edmonton), najdalej
na północ wysunięta osada rolnicza Kanady nie jest już ziemią pionierów.
|