Jacek Kozak

Wodospad pana Jonesa


Im dłużej podróżuję po Kanadzie, tym bardziej przekonuję się, że w tym nieprawdopodobnie olbrzymim kraju znaleźć można chyba setki, jeśli nie tysiące miejsc zdolnych zafascynować turystę, a praktycznie nikomu nieznanych - poza nielicznymi osobami, które tam mieszkają na stałe, lub też tymi, którzy przypadkowo dane miejsce odkryli i wracają doń, lub przynajmniej opowiadają o nim innym.
Chciałbym Państwu opowiedzieć o miejscu, które może nie jest aż tak bardzo dzikie i nieuczęszczane, ale w każdym razie ani słowa o nim nie znalazłem w żadnym przewodniku turystycznym. A i na mapach prowincji Ontario figuruje w tym miejscu zaledwie mala kropka i dwa slowa - Jones Falls. Trafiłem tu oczywiście przypadkowo, jadąc jedną z dróg ze stolicy kraju, Ottawy, do Kingston nad jeziorem Ontario. Zaciekawiła mnie przydrożna tablica pamiątkowa, wspominająca o budowniczych kanału Rideau.
Po wojnie 1812 roku, kiedy to nowo powstałe Stany Zjednoczone usiłowały odebrać Wielkiej Brytanii resztę kolonii na kontynencie, administracja ówczesnej Brytyjskiej Ameryki Północnej postanowiła wybudować drugi szlak wodny łączący główne ośrodki terytorium, ponieważ główny szlak, rzeka św. Wawrzyńca, zbyt łatwo mógł zostać zablokowany przez Amerykanów. Olbrzymim nakładem sił i kosztów sprowadzono budowniczych ze Szkocji, konstrukcję kanału powierzono pułkownikowi By i przystąpiono do prac. Robota byla koszmarna. Dziewicze tereny, na trasie znaczna ilość malarycznych bagien, brak siły roboczej, trudne warunki terenowe, spora różnica poziomów wód łączonych kanałem rzek i jezior, no i stałe zagrożenie - kanał trzeba budować szybko, bo kto wie, kiedy wojna wybuchnie na nowo.
Pułkownik By wywiązał się z zadania wspaniale - co mu zresztą niewiele pomoglo. Zawistni przełożeni postarali się, by jego kariera inżynierska dlugo już nie potrwała. Ale kanał pozostał. Swemu właściwemu celowi, do którego został skonstruowany - nigdy nie posłużył. Nie było potrzeby. Amerykanie nigdy już kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej nie zaatakowali. Z biegiem lat coraz większego znaczenia na terenie Brytyjskiej Ameryki Północnej nabrał transport kolejowy i drogowy i dzisiaj kanał Rideau pełni już funkcje w znacznej części zabytkowe, a wiosną, latem i jesienią stanowi jedynie wygodny i niezbyt wymagający szlak wędrówek motorowych i żaglowych jachtów z załogami, które nie mają ochoty na bardziej ambitne przedsięwzięcia wodniackie.
Szlak jest zresztą uroczy i nawet całkiem zróżnicowany. Ponad 130 kilometrów żeglugi po coraz to innych wodach jezior i rzek, przez ponad czterdzieści śluz, wzdłuż słabo zaludnionych - przynajmniej jak na standardy europejskie - terenów. I tylko co pewien czas natykamy się na ślady pierwotnego przeznaczenia kanału - jak właśnie na przykład w Jones Falls.
Osada leży mniej więcej w połowie długości kanału. Z rozlewisk jeziora Opinicon szlak wodny przez serię śluz przechodzi do rzeki Cataraqui, którą podąży już do końca kanału w okolicy Kingston. Różnica poziomów wód zmusiła tu budowniczych do postawienia serii śluz, spuszczających wówczas statki i barki, a dzisiaj jachty o prawie czterdzieści metrów. Ostatnia z serii, największa kamienna śluza przetrwała ponad 130 lat, a i tak nie znać po niej dzisiaj upływu czasu. Funkcjonuje świetnie i nie sprawia obsłudze specjalnych kłopotów. Operator urzadzeń mieszka w hoteliku położonym po drugiej stronie wąskiego w tym miejscu jeziora. Do pracy ma kilkadziesiąt metrów po całkiem solidnym nadal moście drewnianym. Nad samą jednak śluzą wznosi się groźnie wyglądająca budowla. To strażnica. Gdy kanał już skonstruowano, zamieszkali w niej żołnierze oddziałów strzegących kanału na wypadek ataku przeciwnika - wojsk Stanów Zjednoczonych. Niewiele - sądząc po rozmiarach budowli - mogli by w razie rzeczywistego ataku zrobić: nie wiem, czy zmieściłby się w strażnicy nawet pluton wojska. Ich zadaniem prawdopodobnie było przede wszystkim podniesienie alarmu.
Konieczność ta jednak nie nastąpiła. Jak kanał kanałem - nikt go nie zaatakował, z umocnień nie oddano ani jednego strzału. Wreszcie, po kilkunastu latach, zaprzestano zawracania wojsku głowy pilnowaniem kanału i strażnica opustoszała. Po drugiej stronie mostu osiedliło się kilka rodzin, powstała niewielka osada, w której znalazło się miejsce dla obsługi śluz. W wiele lat później, gdy kanał nabrał charakteru atrakcji turystycznej, wybudowano tu niewielki sezonowy hotelik i ktoś kiedyś postawił tablicę przypominającą nieco faktów z historii szlaku.

A kim był człowiek o nazwisku Jones, którego upamiętnia nazwa miejscowości? - nie wiadomo. Tablica milczy, a przewodniki w ogóle nie zauważają uroczego zakątka. Może gdzieś w jakichś starych dokumentach lokalnych władz dałoby się odnaleźć ślady owego człowieka, ale kto by sobie tym zawracał głowę w okresie komputerów i lotów na księżyc. Ja tam myślę zaś, że nazwa zakątka wzięła się po prostu od nazwiska jakiegoś osadnika, który kiedyś wybrał sobie do zamieszkania właśnie te okolice nad wodospadem, jeziorem i śluzą, bo mu się ten akurat zakątek spodobał. I tyle. I wystarczyło, by przejść do historii, a w każdym razie - do nazewnictwa geograficznego Kanady. 

Czy naprawdę tak było - nie wiem.
Ale kontynent północno-amerykański zna wiele takich przypadków w innych okolicach, więc czemu nie tu, nad kanałem Rideau, w sercu prowincji Ontario, o kilkadziesiąt kilometrów od Ottawy, gdzie tak łatwo - jak się okazuje - znaleźć uroczy i niemal nieznany nikomu zakątek?

Zdjecia pochodza ze strony internetowej: http://www.rideau-info.com/