Południowo-wschodnie Ontario, czyli
najgęściej zaludniona i najbardziej zagospodarowana część tej
najludniejszej i najbardziej ucywilizowanej prowincji Kanady, to
jajowaty w kształcie skrawek lądu wciśnięty miedzy wody trzech
wielkich jezior kontynentu - Ontario, Erie i Huron. W samym
geograficznym środku tego regionu znajdujemy miasto Kitchener, którego
nazwa upamiętnia postać brytyjskiego lorda admiralicji w okresie I
wojny światowej - postać nie tylko istotnie wybitna, ale i doskonale
wryta w pamięć Anglosasów, jako że to on apelował z plakatów
mobilizacyjnych Wielkiej Wojny: zmarszczone brwi, poważna twarz, wyciągnięta
w kierunku odbiorcy ręka i tekst "Anglia Ciebie potrzebuje".
Świetny pomysł brytyjskiego grafika i sugestywny wyraz twarzy Lorda
Kitchenera w istotnym stopniu wpłynęły na mobilizację Anglii do
walki z Niemcami. Ironią losu jest fakt, że miasto Kitchener w
prowincji Ontario to nieoficjalna kanadyjska stolica imigrantów
pochodzenia... niemieckiego.
Do pierwszej wojny światowej miasto nosiło zresztą bardziej swojską
dla jego mieszkańców nazwę Berlin. Zmieniono ją właśnie na
Kitchener w 1916 roku, "by nie drażnić". Niemiecki charakter
miasta i okolicy nie uległ jednak zmianie i do dzisiaj na ulicach
Kitchener język angielski miesza się często z niemieckim w niemal równych
proporcjach.
W październiku Kitchener staje się nie tylko stolicą kanadyjskiej
niemieckości, ale i smakoszy piwa. Przez dwa tygodnie trwa tu
folklorystyczny festiwal Oktoberfest, a miastem rządzi piwo, niemieckie
piosenki, precle, skórzane szorty "lederhosen" i bawarskie
kapelusze z piórkami. Gospodarze skromnie zaznaczają, że to jedynie
największa tego rodzaju impreza po tej stronie Renu. I faktycznie -
zaciekawionych niemieckim folklorem turystów liczy się tu w trakcie
festiwalu na setki tysięcy.
Na co dzień Kanadyjczycy nie mogą pochwalić się produkcją naprawdę
smacznego piwa, więc Oktoberfest to dla amatorów tego napoju
autentycznie rzadka atrakcja, a i inne aspekty niemieckiego święta w
sercu Ontario stanowią magnes dla wiecznie ciekawych folkloru turystów.
A także - dla stałych mieszkańców Kanady. W odróżnieniu od
Stanów Zjednoczonych, Kanada pielęgnuje swoje mniejszości etniczne i
chwali się zawsze wszelkimi przejawami zachowania kultury przodków
przez potomków ludzi przybyłych na te ziemie zza oceanu. I tak już długo
ze wszystkich stron Kanadyjczycy słyszą o zaletach polityki
wielokulturowości, iż rzeczywiście w nie uwierzyli i potrafią
wykrzesać z siebie entuzjazm dla obcych w gruncie rzeczy propozycji
kulturalnych, mieszając w unikalny koktajl karaibskie rytmy z ukraińskimi
strojami, bawarskim piwem, irlandzkimi piosenkami i szkockimi zawodami
atletycznymi. Oktoberfest w Kitchener jest wiec kolejnym przejawem
fascynującej gamy folkloru zrodzonego w Europie, a kultywowanego na
kanadyjskiej ziemi ku radości i zabawie wszystkich, którzy potrafią
wyzbyć się kulturalnej ksenofobii.
Na ściągających do Kitchener spragnionych zabawy i piwa gości z
powagą spoglądają mennonickie matrony. Kitchener to centrum nie tylko
kanadyjskiej niemieckości, ale i ośrodek koncentracji ludności wyznającej
pozornie archaiczną w dzisiejszym świecie wiarę sekt mennonitow i
Amish. Członkowie tych kościołów z pogardą odnoszą się do
wszelkich przejawów cywilizacji. Nie używają energii elektrycznej,
sprzeciwiają się korzystaniu z samochodów, swoje pola orzą pługiem,
a jako ośrodek transportu służy im zaprzęg konny. Rygorystycznie
przestrzegają zasad skromności strojów, a dziewczęta mennonickie i
Amish nie tylko nie używają kosmetyków, ale sprawiają wrażenie,
jakby specjalnie starały się zaprzeczyć jakiejkolwiek atrakcyjności
swego wyglądu. Wizyta w okolicy zamieszkałej przez mennonitow czy
Amishów to jakby wycieczka w serce rzeczywistości osiemnastowiecznej,
podczas gdy w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Kitchener w
zakładach samochodowych Windsor i Detroit inżynierowie konstruują
nowe wersje nowoczesnych amerykańskich samochodów - symboli inwazji
współczesnej techniki w życie codzienne mieszkańców kontynentu.
Jakby mało było tych kontrastów, Kitchener to ośrodek - oprócz
Kanadyjczyków pochodzenia niemieckiego i wyznawców archaicznych sekt -
także i spadkobierców ideologii hippisów. Na targu Kitchener, z tłumem
bawarskich kapelusików i szczelnie okrywających głowy chustek
mennonickich mieszają się wypłowiałe symbole jakże popularne i
powszechnie znane przed ponad ćwierćwieczem. Wyblakłe i zawsze nieco
brudne błękitne dżinsy, kolorowe paciorki na szyjach, barwne niegdyś
chustki z czytelnym jeszcze napisem "Make Love not War".
Dzisiaj byłym hippisom towarzyszą zasmarkane, niechlujnie ubrane i
niemożliwie rozbrykane dzieci - drugie już pokolenie realizujące hasło
powrotu do natury, tym razem nie z własnej woli, lecz z wyboru rodziców.
Gdy nie udało się radykalnie zmienić świata w latach sześćdziesiątych
- osiedli tu na farmach, które prowadzą ze zmiennym powodzeniem, żyjąc
jednak według wyznawanych nadal zasad, wbrew światu, który zdecydował
się pójść inną drogą. Budzą pełen politowania uśmiech, gdy
kupując na targu owoce, przepłacają za te, opatrzone etykietka "wyhodowane
bez użycia środków chemicznych, zbierane ręcznie". Po
zastanowieniu jednak, wypada wyrazić im uznanie - żyją tak, jak sami
chcieli, zgodnie z głoszonymi zasadami, według swobodnie wybranych
przez siebie norm i praw. I co ważniejsze - w pełnej zgodzie ze swymi
sąsiadami mennonitami, oraz potomkami niemieckich osadników regionu
miasta Kitchener w sercu prowincji Ontario.
Jacek Kozak
|