21 października 2004 ABC Amerykańskiej Przedwyborczej Polityki Czytelnicy mogą mnie zapytać, jakie mam upoważnienie do zabrania głosu na tak poważny i szeroki temat. Nie jestem przecież żadnym z uznanych politologów których pełno w telewizji. Otóż właśnie dlatego, że jestem widzem postronnym, można powiedzieć politycznym amatorem, moje obserwacje mogą mieć wartość poznawczą nie dostępną w Polskiej Prasie albo Telewizji. Nie jestem dziennikarzem, ani politykiem a raczej inżynierem , którego zmysł oddzielania fałszu od prawdy nabrał szlifów w kilku systemach politycznych, od hitlerowskiego począwszy (jako dzieciak) poprzez komunę, szwedzką socjaldemokrację (jako młody naukowiec) i przez ostatnie 35 lat życia doświadczeń w amerykańskim dwupartyjnym systemie. W USA żyłem dłużej niż gdziekolwiek indziej, aktywnie działając i osiągając uznane sukcesy zarówno materialne jak i naukowe. Jestem Ameryce głęboko wdzięczny za fakt, że dała mi szanse na potwierdzenie własnych zdolności, to czego brakowało mi w dusznej, małostkowej atmosferze PRL-u. Kiedy po podróżach po świecie, powracam do Ameryki, czuję że wracam do domu. Odwiedzając często kraj rodzinny Polskę, ostatnio we wrześniu 2004, zauważyłem „zapotrzebowanie społeczne” na krótkie podsumowanie polityki amerykańskiej, z myślą o czytelnikach w Kraju. Polacy, którzy sprzęgli do pewnego stopnia swą politykę zagraniczną z USA winni wiedzieć jak naprawdę ta polityka od wewnątrz wygląda. O takie opracowanie prosili mnie także koledzy w Kraju, interesujący się tym co się dzisiaj w Ameryce dzieje. Niektórzy z czytelników, zdziwią się, że oceny moje zawierają dużą dozę krytyki bieżącej polityki amerykańskiej. Wynika to z mego przekonania, że rzeczy dobre nie wymagają klakierów, jako że dobro mówi samo za siebie. Gorzej jest z zakusami na naszą wolność, ubraną w szaty demokracji lub moralnej prawości. Doświadczenie nauczyło mnie, że najbardziej głośni antykomuniści byli często agentami bezpieki, a moralizujący kaznodzieje- pedofilami. Biorę więc polityczne wypowiedzi z dużą doza sceptycyzmu a na zimne dmucham. Moja krytyka wynika także z faktu, że ze Stanami Zjednoczonymi wziąłem ślub dozgonny i dobro tego kraju leży mi na sercu. Jeśli Stany Zjednoczone pogrąża się w katastrofie to razem z nimi pogrąży się cały dorobek mego dość pracowitego życia. Amerykański System Demokracji Dwupartyjnej Mamy wiec system dwupartyjny, czyli Partie Demokratyczną z tendencjami socjaldemokratycznymi i Partie Republikańską z tendencjami liberalnego kapitalizmu. Partie polityczne w USA nie maja sztywnego charakteru PZPR. Ich siła wyborcza polega raczej na tych, którzy głosują wedle sugestii partyjnej a nie na zarejestrowanych i płacących składki członkach. Wokół Partii Demokratycznej grupują się ludzie zrzeszeni w związki zawodowe, murzyńska mniejszość oraz ludzie, których republikańska opozycja określa jako naiwniaków o rozdartych w bólu sercach, cierpiących za biednych i upośledzonych. Ci ostatni, to między innymi uniwersytecka inteligencja, która żyje dostatnio, ale ma za złe niedokształconym „kapitalistom”, że żyją lepiej. Ludzie ci zapominają, że gdyby ich ideje „urawniłowki” się sprawdziły, to do ich obszernych podmiejskich domów winny być dokwaterowane po dwie dodatkowe murzyńskie rodzinny korzystające z tej samej łazienki i kuchni. Tradycyjnie Partię Demokratyczną popierali także politycznie i medialnie wpływowi Żydzi, oraz grupy takie jak homoseksualiści, zwolennicy przerywania ciąży itp. Obecnie jednak, stało się zjawisko niespodziewane, jako że pewna politycznie wpływowa grupa intelektualistów żydowskich zaczęła popierać politykę republikańskiego prezydenta Busha, którego plany rozszerzenia „demokracji” Bliskim Wschodzie odpowiadają zarówno interesom Izraela jak i ich własnym teoriom idealnego „Demokratycznego Świata”. Wśród Partii Demokratycznej istnieją także tendencje do „inżynierii socjalnej” poprzez wyznaczanie różnego rodzaju kwot faworyzujących mniejszości narodowe przy zatrudnianiu czy przy przyjęciach na uniwersytety, w sposób zbliżony do systemu stosowanego w PRL-u, kiedy aplikantom pochodzącym a klasy „robotniczo-chłopskiej” przyznawano dodatkowe punkty przy przyjęciach na studia. Partia Republikańska zrzesza wokół siebie różnej maści i wielkości przedsiębiorców, jako że w założeniach popiera ona mniejsze podatki i ułatwienia dla biznesu. Programowo Partia Republikańska głosi małą ingerencję Rządu w życie prywatne obywateli, oraz zaleca dyscyplinę fiskalną rządu, czyli zbalansowany budżet. Wypadki ostatnich kilku lat zaprzeczają jednak tej regule, jako, że bieżący rząd republikański wydaje pieniądze na prawo i lewo a jeśli chodzi o ingerencje w życie osobiste obywateli, to zostawił Demokratów daleko w tyle. Osobiście, od wielu lat, głosowałem we wszystkich wyborach na kandydatów Partii Republikańskiej ufając, że partia ta reprezentuje zasady liberalnego kapitalizmu i stanowi przeciwwagę dla socjalistycznych tendencji Demokratów. Wokół tej partii, poza mną, religijnym sceptykiem, grupują się na ogół ludzie biali, religijni oraz fundamentaliści chrześcijańscy, wierzący w dokładną interpretację Pisma Świętego. Podobno w USA, tych ostatnich jest, wedle Instytutu Gallupa zajmującego się badaniem opinii publicznej, 42%. Fundamentaliści zaczęli od niedawna odgrywać znaczącą rolę polityczną, i można powiedzieć powoli, u działem Prezydenta Busha, niwelują zasadę rozdziału Religii od Państwa. Poza Partia Republikańską i Demokratyczną jest jeszcze partia „ Zielonych” Ralpha Nader’a , znanego obrońcy interesów konsumentów, na którą głosują ci, którzy chcą zaprotestować politykę głównego nurtu. Ralph Nader wypłynął na powierzchnię polityczną w roku 1965 publikując książkę „ Niebezpieczny przy każdej szybkości” krytykującą bezduszność amerykańskich producentów samochodów, lekceważących bezpieczeństwo kierowców. Partia ta jest często wyśmiewana, jako że zagraża ona wieloletnim układom podziału władzy w USA. Aczkolwiek na Nadera glosuje tylko 2 do 3% wyborców to jednak, może on przeważyć wyniki wyborów odciągając wyborców od Partii Demokratycznej, w sytuacjach gdzie, jak to ma miejsce dzisiaj, sympatie wyborców są prawie równo rozłożone. A jak to naprawdę z ta demokracją. Rządy amerykańskie, a właściwie każde rządy na świecie, maja w sobie zarodek władzy totalitarnej. Wiedzieli o tym ludzie, którzy pisali Konstytucję Amerykańską i dlatego podzielili władzę na Ustawodawczą ( Parlament) , Wykonawczą (Prezydent) i Sądową. Trudno im było przewidzieć, ponad dwieście lat temu, że w międzyczasie wyrosną inne ośrodki władzy, które nie wybrane przez obywateli, mają jednak wielki wpływ na wybory i politykę państwa. Tymi ośrodkami władzy są dzisiaj, media w postaci telewizji i prasy, wielki przemysł oraz grupy nacisku politycznego zwane „komitetami politycznej akcji” , które nakłaniają parlamentarzystów do głosowania po ich „linii” interesów. Grupy te finansują wybory do parlamentu a także prezydenckie, przez organizowanie dotacji dla poszczególnych kongresmanów czy senatorów. Zapomniałem dodać, że istnieją także organizacje, mające partykularne zainteresowania i cele, jak np. Zrzeszenie Prawników Sądowych popierające naogół Partię Demokratyczną , czy organizacje żydowskie jak np. Kongres Żydów Amerykańskich czy Liga (żydowska) Przeciwko Zniesławieniu, reprezentujące interesy żydowskie i Izraela niezależnie od nazwy partii u władzy. Organizacje te mają o tyle szkodliwy wpływ na proces demokratyczny, że są w stanie przeforsować ustawy, które nigdy by nie przeszły w ogólnym plebiscycie. Niestety Polacy nie byli nigdy zdolni stworzyć podobnej organizacji dla obrony własnych interesów, głównie z tego powodu, że Polacy w Ameryce nie wyłonili z siebie grupy bogatych biznesmenów, którzy by mieli „nadwyżkę” gotówki dla finansowania działalności politycznej. Dochody Polaków w Ameryce nie są bynajmniej niskie, ale na ogół są rozłożone na kilka milionów ludzi zaliczających się do klasy średniej, borykających się z bieżącymi wydatkami. Członkowie Kongresu i Senatu są na ogół zawodowymi politykami z prawniczym rodowodem. Ich polityczna i życiowa przyszłość jest w rękach tych którzy sfinansują ich kampanię wyborczą i zależy od tego jaką „laurkę” wystawi im telewizja i prasa. Jedną grupą która sowicie finansuje Demokratów jest Stowarzyszenie Prawników, walczące o zachowanie absurdalnego i szkodliwego dla kraju prawa cywilnego i metod jego egzekwowania. Mogę zaryzykować twierdzenie, że zagrożenie dla przyszłości Ameryki pochodzi także od Demokratów. Jeśli mocarstwowe mrzonki Nowych-Konserwatystów nie wplotą Amerykę w niekończące się wojny, to być może amerykański przemysł i jego zdolność do konkurencji zostanie wykończony przez prawa zezwalające na bezkarne wymuszanie „okupu” od przedsiębiorstw poprzez nieuzasadnione procesy sądowe. Stany Zjednoczone są jedynym chyba krajem, gdzie można bezkarnie i bez odpowiedzialności sądowej, pozwać kogoś do sądu na podstawie wyssanych z palca zarzutów. Dla przykładu podam pozew cywilny o odszkodowanie 1 miliona dolarów od Mc Donalda, za to, że kawa, która kupiła pewna pani, była zbyt gorąca. Pani ta została boleśnie poparzona, kiedy nagle zatrzymała się na czerwonym świetle i kubek z kawą, który trzymała miedzy nogami, przechylił się wylewając zawartość na jej łono.. W takich procesach, nawet jeśli strona pozwana wygra proces to i tak musi sama pokryć niezwykle wysokie koszty sądowe, głównie koszty obrony w wysokości od 250 do $1000 za godzinę pracy adwokata. Prowadzi to do sytuacji wymuszeń „okupów” na zamożnych firmach i osobach, przez prawników reprezentujących powodów . Wynagrodzenie prawników stanowi od 30% do 50% sumy „wygranej” albo „uzgodnionej” w procesie . Ponieważ większość kongresmanów jest z zawodu prawnikami, więc ich sympatie są po stronie prawników, którzy dodatkowo finansują ich kampanie wyborcze. Zmiana tej chorej sytuacji jest prawie nie możliwa, mimo wielokrotnych prób zmiany prawa przez Partię Republikańską. W ciągu kilku ostatnich lat olbrzymie, wielomilionowe, odszkodowania przyznawane przez sądy w procesach o błąd w sztuce lekarskiej spowodowały podnoszenie kosztów ubezpieczeń dla lekarzy. Lekarze w pewnych „ryzykownych” specjalnościach rezygnują z praktyki w sile wieku. W niektórych stanach jak np. na Florydzie nie można znaleźć ginekologów którzy podjęliby się odebrania porodu. Ginekolodzy przenieśli się do innych stanów o „łagodniejszych” wyrokach sądowych i niższych kosztach ubezpieczenia. Okazuje się, że w niektórych wypadkach sądy wymierzały odszkodowanie z opóźnieniem kilkunastu lat, kiedy się okazywało, że poszkodowany młodzieniec ma trudności z nauką, jakoby spowodowane uszkodzeniem mózgu w czasie porodu. Napisano na ten temat wynaturzonego sądownictwa wiele książek, ale ponieważ ten artykuł ma być Elementarzem a nie powieścią, więc kończę ten temat na powyższych ilustracjach. Wojna z Irakiem. Kiedy 4 lata temu głosowałem na Prezydenta Busha, byłem pełen entuzjazmu, że przedstawiciel prywatnego biznesu utemperuje bezsensowne procesy sadowe, obniży podatki i zmniejszy rząd do jego niezbędnego rozmiaru. Oczywiście nikt z nas nie wiedział naprawdę kim jest na prawdę Georgie W. Bush. Po ataku terrorystów 11 września 2001 90% Amerykanów zjednoczyło się za Prezydentem, ufając, że ukarze on terrorystów winnych ludobójstwa. Kiedy Prezydent Bush poprosił Kongres o wydanie wojny w Afganistanie, większość z nas także tę akcję poparła, jako że Talibowie, nie chcieli wydać zbrodniarzy Al.- Kaidy z Bin Lodenem na czele. Pierwsze wątpliwości zacząłem mieć, kiedy Prezydent Bush zaczął nalegać na wojnę z Irakiem, nie dając szansy Inspektorom ONZ na skończenie misji. Zresztą dziwiła mnie ta obsesja Irakiem, który był, przez wiele lat, periodycznie bombardowany pod najmniejszym pretekstem. Prezydent i jego zespół podał wobec całego świata, że Sadam ma broń masowej zagłady i nasza interwencja jest konieczna. Będąc z jednej strony sceptyczny w stosunku do rządowych wypowiedzi a z drugiej, jako inżynier, wiedząc coś niecoś o technologii potrzebnej do produkcji takiej broni, podejrzewałem że chodzi tu o co innego. Broń masowej zagłady na Bliskim Wschodzie ma Izrael a trochę dalej muzułmański, politycznie niepewny, Pakistan, a obok niego India. Jeśli chodzi o broń chemiczną ( gaz nerwowe) czy bakteriologiczną, to terroryści nie potrzebują do tego Iraku albo Sadama, jako ze jest ona łatwa do produkcji przez wykształconego bakteriologa lub chemika. Broń taka nie musi by dostarczana rakietami bo może być wyprodukowana tutaj, w USA. Jeszcze przed wybuchem wojny z Irakiem pisałem, że wygranie tej wojny na arenie wojskowej jest niezwykle łatwe, z uwagi na olbrzymią wyższość technologii amerykańskiej. Wojna taka wywoła jednak konsolidację fanatyków religijnych, nie tylko w Iraku ale na całym Bliskim Wschodzie i skończy się na nękających podchodach, miedzy Światem Muzułmańskim a Stanami Zjednoczonymi. Potyczki takie mogą się ciągnąć wiele lat i będą kosztować USA olbrzymie pieniądze (wedle wypowiedzi Kerrego koszty wojny i okupacji Iraku do dzisiaj wynoszą już 200 miliardów dolarów). Byłem niemal pewny, że Sadam ma jakieś gazy bojowe albo nawet broń bakteriologiczną , mimo to nie uważałem tego za powód do wojny. Sadam jednak spłatał Prezydentowi Buszowi złośliwego figla i broni masowej zagłady, na długo przed amerykańską inwazją, się pozbył. Przypuszczam, że Prezydent Bush ma mu to za złe i na takich dowcipach Sadam źle wyjdzie. W miarę upływu czasu, powody do wojny z Irakiem zmieniały się jak w kalejdoskopie, aż zatrzymały się na Koncepcji Demokracji Dla Całego Świata ( na razie Arabskiego). Ponieważ, chcąc czy nie chcąc, zostałem wplątany w wielką Dziejową Misję mego Prezydenta , starałem się zrozumieć jej założenia. Niestety powody umykały logice. Biorąc pod uwagę i starając się analizować wypowiedzi rządowe , dostawałem zawrotów głowy. W końcu zrozumiałem, że jest to wysiłek bezcelowy, jako że jest to cel ruchomy, ulotny i ciągle przetwarzający się z jednej postaci w drugą. Logiczne myślenie i wyciąganie wniosków na podstawie faktów do niczego nie doprowadzi. Czy chodzi tu o dostawy ropy, czy zamierzeniem jest fizyczny podbój całego Bliskiego Wschodu na modę Imperium Angielskiego, czy chodzi tu o ochronę Izraela, czy też rzeczywiście Prezydent i jego otoczenie wierzy w dziejową misję szerzenia Demokracji na Świecie. Następne pytanie, które mnie intryguje to, czy wojna ta była Prezydenta własnym wymysłem, czy tez ktoś podsunął mu ten pomysł. Dla potwierdzenia, że wojna z Irakiem ma charakter „Bajek z 1001 Nocy”, kanał telewizyjny CNN podaje (18 pażdziernika), że Prezydent Bush wyraził, że aczkolwiek z pewną trudnością, jest jednak w stanie zaakceptować przyszły, fundamentalistyczny (fanatyczny) rząd muzułmański w Iraku. Rozważania zajęły Prezydentowi trochę czasu, ale widocznie zgodził się z moją teorią, że po Sadamie będziemy mieli rządy fanatyków muzułmańskich w myśl zasady, że „jak się nie ma tego co się lubi, to się lubi to się ma”. Wygląda na to, że Mułłowie przycisnęli naszego Prezydenta do muru swych meczetów. Nowi-Konserwatyści Prezydent Bush nie jest w stanie kierować skomplikowaną maszyną państwową własnoręcznie. W rzeczy samej musi mieć także pomocników także takich którzy opracowują dalekosiężne założenia polityki państwowej. Okazuje się, ze wokół prezydenta pojawili się ludzie określani jako Nowi-Konserwatyści ( Neocons). Ich nazwa, pochodzi od historii ich przekonań politycznych. Otóż, podobno ich konserwatywne przekonania są stosunkowo nowe, uprzednio mieli inne, socjalizujące a nawet trckistowskie. Okazuje się jednak, że od Trockiego to Amerykańskiego Konserwatysty niedaleka droga, przynajmniej dla filozofa. Trocki miał koncepcje Światowego Komunizmu, a Nowi-Konserwatyści mają wizję Światowej Demokracji, oczywiście na amerykańską modłę. Wedle nich upadek ZSRR daje Ameryce możliwość zapanowania nad Światem i jego zmianę na „wzór i podobieństwo” modelu wedle koncepcji cywilnych myślicieli z Pentagonu. Cel światowej kontroli jest podobny, różnica jest jedynie w metodach i ideologii. Zarówno Trockiści jak i Nowi- Konserwatyści widzą świat jako czarno-biały, dzielący się na dobrych (nas-demokratów) i złych( oni- dyktatorzy), a w wypadku Trockistów-komunistów na Klasę Pracującą i Wyzyskiwaczy. Źli są terroryści i ci co nie chcą nawrócić się na naszą „dwu-partyjną demokrację”, której winien nam zazdrościć każdy człowiek na świecie. Nowi- Konserwatyści od wielu lat uwili sobie gniazdo w Pentagonie w postaci prywatnego zespołu doradczego do spraw polityki obrony. Przez długi czas jego prezesem był Ryszard Perle, zajmujący kiedyś pozycję zastępcy sekretarza obrony w Rządzie Prezydenta Regana, dzisiaj zniesławiony z powody prywatnych przekrętów finansowych w bankrutującej firmie Holinger International, gdzie zasiadał razem z Kisingerem w radzie nadzorczej. W owym czasie, jak sobie przypominam, Richard Perle uspakajał Amerykanów, że wojna atomowa nie jest taka straszna jak ją krytycy pokazują , bo „ponad połowa z nas ją przeżyje”. Perle zaskarbił sobie przezwisko „Czarnego Księcia- Darth Vader’a” z filmu „Wojny Gwiezdne”. Do Nowych-Konserwatystów zalicza się także Wolfowitz’a , który jest zastępcą Sekretarza Obrony a także Roberta Kagana, który specjalizuje się w publikacjach na temat „Pokoju Światowego” a także Ari Fleishera, sekretarza prasowego z Białego Domu. Ich ideologiem jest Irwing Cristol, określający siebie jako byłego Neo-Marksistę który znicz tej ideologii przekazał swemu synowi Bilowi Kristol, publicyście i komentatorowi konserwatywnej telewizji FOX. Ludzie ci mieli gotowy „plan gry” dla Bliskiego Wschodu, a także plan wykorzystania amerykańskiej przewagi dla kontroli nad Światem . Plan ten przedstawili Prezydentowi w odpowiednim momencie, wkrótce po atakach terrorystów w Nowym Jorku. Uproszczony obraz Świata przedstawiony przez Neo-Konserwatystów pasował jak ulał do mentalności Prezydenta Busha, który jest człowiekiem bardzo religijnym. Prezydent także widzi świat w kolorze czarno białym z siłami Anielskimi i Diabelskimi , zwartymi w odwiecznym konflikcie o Rząd nad Światem. Pan Bóg nawiedził Prezydenta Busha, dość późno, bo w wieku lat 39ciu. W młodości Bush nadużywał alkoholu i gdyby nie rozmowy przyszłego Prezydenta z Kaznodzieją Protestanckim Billem Grahmem , mógłby stoczyć się na dno. Z jego pomocą, G.W. Bush uwierzył , że wypełnia wolę boską i do osiągnięcia celu potrzeba tylko czasu, siły i wytrwałości. Prezydent dal o tym znać podczas publicznej dyskusji z Senatorem Kerrym, gdzie powtarzał wiele razy frazes „ To jest ciężka praca…, To jest ciężka praca….”. Niestety w polityce, a szczególnie w czasie wojny potrzeba umysłu analitycznego. Uporem tu się wiele nie zdziała. A terrorystów trzeba przechytrzyć, a wygląda na to, ze Prezydent nie ma do tego inklinacji. Czy podoła temu zadaniu Kerry, trudno przewidzieć. Niestety nie mamy trzeciej możliwości. Ostatnio, kiedy losy wojny w Iraku potoczyły się wedle mojej starej, bo dwuletniej koncepcji ( proszę nie tytułować mnie Wizjonerem), wygląda na to, że „drugą wojnę iracką”, wojnę o władzę dusz, przegrywamy. Ostatnio Nowi-Konserwatyści zaskoczeni złym obrotem sprawy na frontach zaczęli zwijać żagle, zeszli do podziemia i mało o nich słychać. Przypuszczam, że pojechali na obóz reedukacyjny, po którym wypłyną na arenę polityczna, po ewentualnym zwycięstwie Kerrego jako „Neo-Liberałowie” Chrześcijańscy Syjoniści Coprawda Prezydent Bush ma poparcie części społeczności żydowskiej, ( popularność Prezydenta na arenie międzynarodowej podniosła się jedynie w Izraelu), to jednak jego główna siła wyborcza jest w tzw. Syjonistach Chrześcijańskich. Jest to wielka grupa liczącą kilkadziesiąt milionów Amerykanów, którzy wierzą w dosłowną interpretację Biblii. Ich podstawowym zainteresowaniem, jest ponowne przyjście Chrystusa , które będzie miało miejsce w Izraelu, po którym nastąpi Armagedon czyli Powszechna Zagłada, z wyjątkiem tych którzy się nawrócą na jedyną, prawowitą wiarę chrześcijańską. Do tego żeby Chrystus miał gdzie przyjść potrzebny jest Izrael i to na dodatek w wymiarach biblijnych od morza do morza. Grupa ta jest podobno jedynym z najważniejszych fundatorów dla żydowskich osadników na ziemiach arabskich. Izraelczycy tolerują poglądy Syjonistów Chrześcijańskich, bo ich pieniądze i poparcie polityczne to coś konkretnego, natomiast w Chrystusa- Mesjasza ani szczególnie w jego powtórne przyjście nie wierzyli i nie wierzą. Izraelczycy maja także wątpliwości, że będą musieli się nawrócić na wiarę chrześcijańską, jako że ta hipoteza jest napisana w księgach których nie czytają na codzień, a są zajęci poważnymi problemami na dzień dzisiejszy, jak np. Arafatem. Niwelacja Swobód Obywatelskich poprzez Patriot (P.A.T.R.I.O.T) Act of 2001 (“Providing Appropriate Tools Required to Intercept and Obstruct Terrorism” czyli po polsku ustawa „Dostarczająca Właściwe Narzędzia Wymagane do Przechwytywania i Zapobiegania Terroryzmowi”) Nowi-Konserwatyści długo musieli się trudzić, aby sformułować nazwę dla tego aktu prawnego. Pierwsze litery tej długiej nazwy składają się na słowo „Patriot”. Kto się więc ośmieli glosować przeciwko ustawie patriotycznej, bez narażania się na zarzut zdrajcy. Dlatego tez Kongres i Senat glosowali za jego przyjęciem w 99%. Takich wyników w wyborach nie powstydził by się Stalin albo Północno Koreański despota. Tym jedynym „zdrajcą” , który głosował przeciwko tej ustawie był dystyngowany, podeszły wiekiem, senator z West Wirginii, Robert C. Byrd, specjalista od praw konstytucyjnych. Ten też senator w przeddzień wybuchu wojny , stojąc samotnie mówił do pustej Sali Senatu, 12 lutego 2003r: „Rozważając możliwość wojny, rozważamy najbardziej straszne ludzkie doświadczenie Tego dnia w lutym, kiedy nasz Naród stoi na skraju walki, każdy z Amerykanów musi, na jakimś poziomie, rozważać niezwykłe okrucieństwa i potwór wojny. Mimo tego, ten Senat, zachowuje się proroczo i pozostaje strasznie -niemy . Niema tu debaty, niema dyskusji, nie ma próby przedstawienia Narodowi korzyści i wad wynikających z tej właśnie wojny. Niema niczego…..” Widziałem tą mowę w telewizji i bardziej niż sama mowa przeraził mnie brak zainteresowania tematem ze strony Senatora kolegów. Przed oczyma stanął mi obraz Matejki „Rejtan” , z Rejtanem rozdzierającym szaty, blokującym w drzwiach drogę do podpisania aktu rozbiorów Polski. Sytuacja i waga problemów wtedy w Polsce i dzisiaj w USA była podobna. Patriot Act (Ustawa PATRIOT) za jednym pociągnięciem pióra zniwelowała większość ustroju demokratycznego i swobód obywatelskich w Ameryce. Akt ten upoważnia do posłuchu i rewizji w domach bez nakazu sądowego a nawet zabrania osobom postronnym, jak np. bibliotekarkom informować czytelników, że agenci „służb specjalnych” interesują się kto co czyta ( na dzisiaj ostrzegał bym przed wypożyczaniem, albo kupowaniem na kartę kredytowa np. Koranu). W wkrótce po ataku terrorystów na N.Y. stworzono osobną agencję pod nazwą,: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego poprzez scalenie wielu elementów wywiadu a także agencji takich jak Biuro do Spraw Emigracji. Amerykanie mają to do siebie, że wydaje im się, że każdy problem daje się rozwiązać, wydając odpowiednią ilość pieniędzy. Obdarzono wiec naszą Wewnętrzna Bezpiekę wielkim budżetem, który rośnie z roku na rok. W roku 2003 agencja ta miała budżet 42 miliardów dolarów. Jak są pieniądze to trzeba je wydać. Najłatwiej przez wzrost zatrudnienia, co jednocześnie zmniejsza wskaźnik bezrobocia. Niestety w USA, każdy kto ma dwie ręce i umie czytać już był zatrudniony. Wzrosła więc liczba kontrolerów na lotniskach, nie koniecznie o właściwych kwalifikacjach i uczciwości. Ich pochodzenie, jak np. z Muzułmańskiej Somalii wzbudzało we mnie podejrzliwość, czy nie są oni bardziej niebezpieczni niż potencjalni terroryści przed którymi nas chronią. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. W czasie mej podróży z Polski na jesieni 2003 r. zginęła mi w Nowym Yorku walizka, a jak się znalazła po 21 dniach to nie było w niej aparatu fotograficznego, magnetofonu i maszynki do golenia. Znajoma, która leciała do Polski we wrześniu 2004 straciła w Chicago wszystkie prezenty, w postaci tanich zegarków, jakie wiozła dla rodziny. Żona moja, która w myśl ostrzeżeń nie trzymała naszyjnika bursztynowego w podręcznym bagażu, znalazła linkę metalową na jakiej były poszczególne elementy nanizane, pociętą a naszyjnik rozsypany. Ponieważ naszyjnik był tani, nie wiele warty, ograniczono się do złośliwości. Tego rodzaju historie można mnożyć przez setki tysięcy jeśli nie miliony podróżnych. Zasadą jest , że jeśli się stworzy nadmiernie rozbudowany aparat policyjny to on sam sobie znajdzie ofiary, nawet niewinne. Takie jest już prawo biurokracji, sprawdzone w wielu krajach i wielu systemach a szczególnie w systemie komunistycznym. Niestety Amerykanie nie zdają sobie z tego sprawy i dekrety ograniczające naszą wolność mylą ze wzrostem własnego bezpieczeństwa. Po wydaniu 42 miliardów dolarów, Amerykańska Bezpieka mogła się pochwalić aresztowaniem około 200 podejrzanych o terroryzm, którzy jednak w większości okazali się nielegalnymi emigrantami, albo przekroczyli dozwolony czas pobytu. Czy Amerykańska Bezpieka stanie się bardziej dokuczliwa, zależy od Kongresu i Sądów, które może będą miały odwagę ograniczyć jej władzę. Niebezpieczeństwo jest jednak w tym, że jeśli raz takie organizacje zostaną ustanowione, to niezwykle trudno je zdemontować i okiełzać. Nawet jeśli Prezydent Bush przegra wybory, to możliwości kontroli nad społeczeństwem jakie daje taka organizacja, będą kusiły jego następcę. Kto wygra wybory prezydenckie? Na dwoje babka wróżyła. Niestety większość Amerykanów głosuje wedle albo tradycyjnego przywiązania do partii republikańskiej czy demokratycznej, albo wedle przyrzeczeń kandydata na prezydenta dotyczących spraw peryferyjnych dla dobra Kraju, jak np. przerywanie ciąży czy dopuszczalność małżeństw miedzy homoseksualistami. Te właśnie zagadnienia wzniecają najwięcej wyborczych emocji, a nie fakt, że nasze prawa obywatelskie wyparowały jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej albo, że ludzie giną w Iraku. Kiedy przyjechałem do Stanów w 1968r. zdziwiło mnie i wzbudziło obrzydzenie, codzienne podliczanie ilości trupów w Wietnamie. Oczywiście było się czym „chwalić”. Wietnamczyków ginęło 10 razy więcej niż Amerykanów. Napawało to nadzieją, że wojnę wygramy. Nie wzięto pod uwagę zacietrzewienia przeciwnika i jego nienawiści do nowego kolonizatora, za jakiego wtedy Wietnamczycy (także Południowi) Amerykanów uważali. Dzisiaj podaje się co prawda ilość zabitych Amerykanów, ale nie pozwala się fotografować trumien które przylatują z Iraku. Także, nie podaje się ilości postronnych ofiar ginących na skutek amerykańskich bombardowań. Nie podaje się także ilości rannych żołnierzy amerykańskich, których musi być kilkakrotnie więcej niż zabitych. Winić o to można wielu. Rząd chce przedstawić kampanię w Iraku idącą w kierunku zwycięstwa okupionego małymi stratami, prasa i telewizja nie lubi donosić nieprzyjemnych wiadomości. Społeczeństwo mimo górnolotnej wiary w równość rasową wszystkich ludzi nie uważa Irakijczyków za tych którzy są warci szczególnej uwagi, czy współczucia. Tego rodzaju sytuacja jest wodą na młyn dla Bin Ladena, którego zastępy samobójczych ochotników się uwielokrotniły. Niestety Prezydent Bush nie rozumie tej sytuacji i uważa, że do zwycięstwa, czyli Demokracji na Bliskim Wschodzie, można doprowadzić metodą siłowa, mimo, że metoda taka jest w diametralnej sprzeczności z samymi podstawowymi założeniami Demokracji, którą winna cechować wolność wyboru. Dla mnie, który wyrósł w nowomowie komunistycznej, trudno jest zaakceptować sprzeczność logiczną argumentów Prezydenta, między ambitnymi zamierzeniami i prymitywnymi, siłowymi metodami jakich się używa do ich osiągnięcia.Prezydent Bush jest podobno człowiekiem głęboko religijnym, czego bynajmniej nie ukrywa. Ucieka wiec do Biblii szukając rozwiązań i utrwalenia swej wiary. Wygląda na to, ze koncentruje się on na Starym Testamencie, pełnym przykładów brutalnego Boga a zapomina o zaleceniach miłości bliźniego zawartych w naukach Chrystusa. Czy więc Kerry jest lepszy? Trudno powiedzieć, jako, że niczym się specjalnie nie wykazał. O Bushu wiadomo, że porwał się z motyką na słońce próbując budować Demokracje na Bliskim Wschodzie i nie jest wiadomo, czy wyciągnie wnioski z porażek w Iraku, czy tez rozszerzy wojnę na inne kraje doprowadzając do wielkiej wojny religijnej i katastrofy ekonomicznej. Jeśli wygra Senator Kerry, jest obawa, że może być więcej tego samego, jeśli chodzi o sytuacja na Bliskim Wschodzie. Natomiast jest pewnym, że należy się spodziewać większych podatków i powrotu do nękania przedsiębiorstw przez absurdalne procesy sądowe, zwiększając przez to tendencje do ucieczki przemysłu za granicę. A jaka jest rola Polski w tym chaosie? Polski Sejm, zamiast fascynować się Rywinem, winien się bliżej przypatrzeć, dlaczego i na jakich warunkach Prezydent Kwaśniewski wysłał polskich żołnierzy do Iraku. Obserwując politykę Polski z oddala, to jej bez wzajemne zauroczenie Ameryką, nie wychodzi jej na dobre. Myślę, że przyczyna tego może tkwić w szlacheckich jeszcze obyczajach, wedle którym w „dobrym towarzystwie” nie mówi się o pieniądzach a każda strona wie, co się można od niej spodziewać i jak się powinna zachować. W Polsce jest w dobrym tonie, że za usługę należy się odwdzięczyć. Kiedy Prezydent Polski zrobił deklarację pomocy dla Stanów Zjednoczonych w wojnie z Irakiem, to prawdopodobnie nie podpisał żadnego dokumentu określającego warunki polskiego udziału i kto będzie koszty polskiego udziału pokrywał. Żądanie takiego dokumentu , wedle szlacheckiej mentalności, byłoby w złym tonie. Ponieważ, Prezydent Bush okazywał objawy desperacji budując tzw. Koalicję Chętnych, wyglądało na naturalne, że za przystąpienie do tej koalicji „bogaty wujaszek Sam” otworzy kiesę i przynajmniej pokryje koszta polskiej operacji. Niestety było to myślenie biednego szlachcica, starającego się przechytrzyć amerykańskiego biznesmena. Kiedy Polacy znaleźli się w Iraku bez stawiania twardych warunków, nie było powodów aby obdarzać ich podarunkami. Zmiana niekorzystnych warunków kontraktu była nie do pomyślenia, aczkolwiek niektóre kraje, jak Hiszpania, zwinęły manatki i odesłały żołnierzy do domu. Prezydent Kwaśniewski miał chyba wygórowane pojęcie, że Ameryka jest krajem niezwykle bogatym co nie znajduje potwierdzenia w opiniach księgowych. Od 20 lat bilans handlowy Ameryki jest ujemny, czyli Ameryka zadłuża się kupując więcej niż sprzedając. Ten stan rzeczy nie da się utrzymać w nieskończoność, szczególnie jeśli wplatamy się w kosztowne krucjaty z innowiercami. W tej sytuacji jest naturalnym, że Stany Zjednoczone szukają nie tylko towarzyszy broni ale także bankierów skłonnych do finansowania polityki przemeblowania Bliskiego Wschodu. W polskiej prasie czytałem wręcz absurdalne wytłumaczenie, dlaczego Polska winna zostać w Iraku. Powodem miał być „polski honor”. Ktoś powiedział, że jeśli komuś braknie rozumu, to może jeszcze odwołać się do honoru. Autor artykułu powołał się na udział Polaków w sojuszu z Napoleonem w którym Polacy wytrwali, gdy wszyscy Cesarza po przegranych wojnach opuścili. Jak wiadomo w zamiar za wierność Cesarz dał Polakom Księstwo Warszawskie , na którego czele nie stał nawet Polak, ale Niemiec-Saksończyk, Fryderyk August I. Polacy popierając Napoleona zrobili taki interes, jak przysłowiowy Zabłoci na mydle, albo Kwaśniewski na Iraku. Powtórzę tutaj, co już pisałem w kilku innych miejscach, Amerykanie nie lubią lizusów ani naiwniaków jako że z takimi słabymi partnerami nie można robić dobrych interesów. Prezydent Kwaśniewski kierował się także już nieaktualnym schematem postępowania, sięgającym czasów sowieckich, wedle którego opłaca się silniejszemu buty lizać. Jeśli to nawet się sprawdzało w stosunku do satrapów moskiewskich to w Waszyngtonie przy takim zachowaniu można najwyżej dostać kopniaka w …. Jeśli Polski Rząd uważa, że dostanie od Stanów jakieś specjalny status „partnera”, to się myli, jako, że taki status już jest od dawna zajęty przez Izrael i Izrael nie kwapi się ze zwolnieniem tego intratnego miejsca. Wręcz przeciwnie, posługując się amerykańskimi mediami, podważy reputacje konkurenta do cennego miejsca, jak to już robi od wielu lat powoli przepisując historie i obwiniając Polaków o udział w morderstwach Hitlera. Jeśli, w przyszłości Stany Zjednoczone uznają, że ich żywotne interesy i sytuacja międzynarodowa tego wymaga, pomogą Polsce w ramach dobrze pojętego własnego interesu. Jeśli jednak, interesy Stanów nie będą zbieżne z polskimi to postąpią tak jak w Jałcie, gdyż takie postępowanie jest zupełnie normalnym w polityce międzynarodowej, że należy pilnować własnych interesów i nie kierować się sentymentami. W gruncie rzeczy, Polacy w tej samej sytuacji , prawdopodobnie, zachowali by się podobnie, mimo własnego głębokiego przekonania o polskim romantyzmie i honorze. Podsumowanie Przyszłość Ameryki i jej dobrobyt są zagrożone przez szereg globalnych zjawisk politycznych i ekonomicznych, nad którymi rząd amerykański nie ma kontroli. Wymienię zaledwie kilka jak np. szalony rozwój konkurencyjnej ekonomii chińskiej i indyjskiej, ujemny bilans handlowy ( od 20 lat) połączony z ucieczką przemysłu do krajów o niższych kosztach siły roboczej, zalew kraju poprzez nielegalną imigrację z Meksyku i Ameryki Łacińskiej, wzrost wartości waluty europejskiej (Euro) która staje się konkurencyjną walutą na arenie międzynarodowej w stosunku do dolara, kryzys paliwowy i wiele innych. Do rozwiązania tych problemów potrzeba Prezydenta i Parlamentu przedkładającego dobro kraju nad swe osobiste i partyjne interesy i ideologie. Ponieważ sytuacja, zarówno ekonomiczna jak polityczna, jest dynamiczna i zmienia się z dnia na dzień, najbardziej szkodliwe jest podejście oparte na jakiejkolwiek sztywnej ideologii czy klasowych interesach. Niestety ani w Kongresie ani wśród kandydatów na Prezydenta nie widać prawdziwych Męży Stanu zdolnych zaniechać własnych partykularnych, politycznych interesów dla dobra Kraju. Przyszłość pokaże czy mam rację. Życzę sobie, abym się mylił. Columbus, Ohio, 20 październik, 2004r Jan Czekajewski, Ph.D. |