Współuczestnikom pielgrzymki z Toronto po Ziemi Świętej z Queen Syrena Travel na przełomie października i listopada 2005
poniższe wspomnienia dedykuję -
Zbigniew Turkiewicz


…do Ziemi Świętej

  CZĘŚĆ  I - GALILEA

   Jeżeli chociaż raz udasz się jako pielgrzym do Ziemii Świętej, będziesz już zawsze tam pielgrzymował, nieustannie. Chociaż minęło niewiele, raptem kilka tygodni od dnia, gdy odleciałem z Tel Avivu, wciąż, nieustannie wracam tam myślami i wiem, że przy najbliższej nadarzającej się okazji, udam się w kolejną moją pielgrzymkę do Ziemii Świętej. Tak mam zamiar uświęcać to moje ziemskie pielgrzymowanie. Zawsze. Czy można inaczej tam pojechać, nie koniecznie w ramach pielgrzymki? Nie można. Jakkolwiek tam nie pojedziesz - będziesz pielgrzymował. Zwyczajnie, turystycznie? Niewykonalne. Tam są same Święte Miejsca. Jedno przy drugim. To kolebka Świętych Miejsc. To Duchowa Ojczyzna wszystkich ludzi. To początek dziejów...

    Pielgrzymka uformowała się ostatecznie w autobusie na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie. Było nas trzydzieści osób, wszyscy z Toronto, ale poznaliśmy się dopiero w podróży. Kierowca - Mike, Palestyńczyk, doskonale znający miejsca, do których nas wiózł i... maleńkie parkingi, na których nie miał prawa mieścić się nasz autokar, ale się mieścił. Przewodnik - Małgosia Rok, "alfa i omega" w historii i teraźniejszości Ziemii Świętej, Polka, mieszkająca w Izraelu od 16 lat, dziewczyna z sercem na dłoni.

   Zmierzchało już, gdy po lewej stronie autostrady mijaliśmy Górę Tabor i leżący u jej podnóża Nazaret. Po prawej mijaliśmy miasteczka arabskie należące do Autonomii Palestyńskiej, sporymi fragmentami odgrodzonej od reszty świata olbrzymimi betonowymi ścianami. Świeżo wybudowanymi, nie skończonymi i nie potrzebnymi nikomu. Niebawem docieramy do jednego z największych zapadlisk na ziemii - depresji Jeziora Galilejskiego zwanego też Morzem Galilejskim, albo Tyberiadzkim. Z krawędzi depresji widać odbite w jeziorze światła Tyberiady i daleko, po drugiej stronie jeziora długie linie świateł w rejonach stacjonowania wojsk ONZ na wzgórzach Golan, pośród nich - polskich żołnierzy. Zamieszkujemy na pierwsze dni naszej pielgrzymki w hotelu na brzegu jeziora.


Góra Błogosławieństw

   Nazajutrz pobudka o wpół do siódmej rano, śniadanie (spory wybór, jest kawa i mleko, w więc nie ma mięsa, są ryby; wieczorem będzie mięso ale nie będzie kawy z mlekiem. Odtąd wiemy, że kuchnia będzie koszerna przez cały czas) i pędem do autobusu. Wyjazd punktualnie o wpół do ósmej. I tak już będzie do końca.

  - Szabat szalom - wita nas Małgosia; jest piątkowy ranek, dzisiaj jak Izrael długi i szeroki wszyscy kłaniają się sobie tym pięknym pozdrowieniem. Nasza przewodniczka wprowadza nas od razu w nastrój tego kraju, od tego dnia nieustannie będzie go nam przybliżać i  trzymać nas w żelaznej dyscyplinie abyśmy wszystko, co zostało zaplanowane, zobaczyli  i zdążyli na wyznaczoną dla nas porę  Mszy św., Trzeba nas poganiać. A na początek, na dobry początek - pierwszego dnia rano Ojciec Sławek, duchowy opiekun naszej pielgrzymki, odprawia Mszę św. na stoku Góry Błogosławieństw...
W dole Jezioro Galilejskie, na nim lekka poranna bryza, barki płynące z pielgrzymami, stok góry usiany głazami, gdzie niegdzie pokryty cieniem wieloletnich drzew oliwnych. Na którymś z tych kamieni przysiadł Jezus, aby odpocząć. Albo też w cieniu oliwnego drzewa stanął aby nauczać. To było tutaj...

  "Widząc tłumy, wstąpił Jezus na wzgórze i usiadł, a uczniowie Jego zbliżyli się doń" (Kazanie na górze:Mk. 5,1-7,29)

  Po Mszy św. zaśpiewaliśmy "Barkę". I zwiedziliśmy to miejsce. Jest tam hospicjum zbudowane przez Włochów, niewielki, bardzo ładny kościół i w jego krużgankach - zdjęcia z wizyty Jana Pawła II w 2000 roku.


 Nad Jeziorem Galilejskim

    Zjeżdżamy serpentyną w dół do Tabha, miejsca gdzie zachowała się najstarsza chrześcijańska mozaika przedstawiająca kosz z chlebami i dwie ryby. Cud rozmnożenia chleba wydarzył się gdzieś tutaj, może na tej skale, na której wszyscy kładziemy ręce.

    I znowu zjazd w dół, nad sam brzeg Jeziora.

   "Idąc kiedyś wzdłuż Morza Galilejskiego, zobaczył Jezus dwu braci: Szymona zwanego Piotrem, i Andrzeja, jego brata, jak zarzucali sieci w morze..." (Mk. 4, 18-19)

    To już Kafarnaum. Dom Św.Piotra, pośród ruin wielu innych domów wyróżnia się wielkością. Zachowały się ściany wysokie do połowy naturalnej wielkości, widać podział domu na części: sypialną, gospodarczą i gościnną. W Kafarnaum Jezus uzdrowił sługę setnika, rzymskiego żołnierza, który uwierzył w Jego moc. Tam też uzdrowił teściową Piotra, która z ciężkiej gorączki "wstała tedy uzdrowiona i usługiwała Mu" (Mk.8, 14-15)

    Stoimy przy Domu Piotra, pośród odkrytych ruin osady, w której Piotr zamieszkał  jeszcze zanim spotkał Jezusa. Zapewne wiele godzin spędzili pośród tych ścian na rozmowach, które odmieniły Piotra, uczyniły go najpierw apostołem, potem skałą, opoką Kościoła. Pośród tych ścian, z których pozostały dziś tylko fragmenty, trwały Ich rozmowy, o których wiemy tak niewiele, ale wiemy, że tu miały miejsce. Święte Miejsce o niezmierzonej wielkości.
Pewien śmiały architekt wybudował nad nim kościół o bardzo modernistycznej sylwetce, kościół  kształtem przypominający latający talerz. Szukam tej myśli, która połączyła te długie wieczorne rozmowy Jezusa z Piotrem - z przyszłością, jakże odległą wówczas, a naszą terażniejszością. I znajduję, że czas, przeszłość, przyszłość w tym miejscu nie mają znaczenia, Jezus wędrował po Tej Ziemii, dotykał tych skał, tych miejsc, tych ścian, patrzył na te same wzgórza, na taflę tego samego jeziora.

   Na lunch serwują nam Rybę Św. Piotra, zwaną też "muszt". Jest to endemiczny gatunek ryby, to znaczy występuje tylko w jednym miejscu na świecie. Nigdzie na świecie nie zamówicie ryby muszt. Wyglądem przypomina naszego leszcza, ale jej płetwy są większe, pod oczami wgłębienia wywodzą się, jak głosi legenda, ze sposobu, jakim Piotr wybierał je z sieci. Smaczne, znakomite.


   Acco

   Niewielki to kraj, Izrael. W ciągu godziny przenosimy się z Galilei nad Morze Śródziemne do miasteczka portowego Acco. Ruch na szosach, wyraźny przedszabatowy pośpiech. Na skrzyżowaniach dróg żołnierze, chcąc zdążyć na kolację "załapują się" na autostop i pakują się do zatrzymanego auta z torbą i karabinem. Dziewczęta i chłopcy służą w armii dwa lata, wychodząc poza koszary nie rozstają się z bronią. Zapewne z czegoś to wynika.

    Miasteczko Acco posiada  conajmniej trzy tysiące lat historii. Założyli je najlepsi kupcy tamtych dziejów - Fenicjanie. W początkach naszej ery znajdowało się we władaniu Rzymu, stąd wiele fragmentów rzymskich domów, akweduktów, łaźni. W VII wieku opanowali je Arabowie. W dziesiątym - krzyżowcy, którzy utracili je około 200 lat później. Gwałtowny był upadek państwa krzyżowców, po dwustu latach koegzystencji wydawało się, że Arabowie przyzwyczaili się do europejskiej obecności w tej części świata. Tymczasem wystarczył drobiazg, na skutek czyjegoś błędu lub prowokacji została zajęta arabska karawana, krzyżowcy zbagatelizowali incydent, Arabowie - nie. Po latach wielu bitew i drobnych potyczek nauczyli się walczyć z ciężko zbrojnym rycerstwem przeciwstawiając mu lekką jazdę. Mieli też przewagę ilościową.

     Z tego okresu w Akka znakomicie zachowały się do dziś twierdza i podziemne tunele obronne. Po wyparciu krzyżowców Acco ponowanie znalazło się w rękach Arabów, potem, od XVI wieku panują tutaj Turcy. Aż do 1920 roku. Bardzo chciał je zdobyć gen. Buonaparte w drodze do Egiptu, ale po 6-miesięcznym oblężeniu, zrezygnował. Ważne strategicznie na skrzyżowaniu morskich i lądowych dróg handlowych, miasto Acco ma historię godną tomów. Dziś jest to typowe arabskie miasteczko o wąskich uliczkach, pełnych bazarów i tłumu turystów. A pośród bazarów duży sklep pamiątkarski, prowadzony przez Polkę, panią Marysię. Tu robimy pierwsze zakupy prezentów i pamiątek. Oglądam przepiękne, kute w srebrze menory czyli siedmioramienne lichtarze mające w tradycji żydowskiej eksponowane miejsce, aż do godła Izraela włącznie.

  


Na Jeziorze

   Wracamy nad nasze morze do Kafarnaum na oczekująca barkę i wypływamy.

   "Potem wszedł do łodzi, a z nim uczniowie Jego. I oto zerwała się burza na morzu tak wielka, że łódż zalewały fale. A On spał." (Mk.8,23-24)

    Barki pływające po Jeziorze, wszystkie o podobnych kształtach z podniesioną częścią dziobową i przestronna w części mędzyokręcia, z masztem i żaglem - dziś nieużytecznym, ale symbolizującym dawne czasy - wszystkie należą do jednego kibbutzu (rodzaj spółdzielni produkcyjnej), który chroni swego monopolu oraz tego stylu barek. No i wozi nas, pielgrzymów po tym Morzu Galilejskim. Płyniemy z Kafarnaum do Tyberiady, około piątej po południu gaśnie dzień, wieczorna bryza podnosi fale, barka lekko się kołysze a my usiłujemy namówić naszego opiekuna duchowego aby dał nam dowód wiary i poszedł po falach...
Modlimy się (o łaskę wiary) i kończymy dzień tak jak zaczęli
śmy - znowu śpiewamy "Barkę".


   Rzeka Jordan

   Słońce wstaje tutaj bardzo wcześnie, o szóstej rano wyłania się zza Wzgórz Golan, wstyd spać dłużej niż słońce. Tym bardziej, że program drugiego dnia nie ustępuje poprzedniemu. O ósmej rano wjeżdżamy na teren kibbutzu Yord Denit, który swoje zasoby rozłożył nad rzeką Jordan. A te zasoby to starannie zagospodarowany brzeg rzeki, tak by można było do niej wejść, zaczerpnąć dłonią wodę, zamoczyć twarz... odnowić sakrament Chrztu Świętego. Ojciec Sławek błogosławi każdego spośród nas, polewa wodą zaczerpniętą z rzeki Jordan. To Święta Rzeka, święta w tradycji i święta bo życiodajna dla Izraela i dla Jordanii. To gdzieś tutaj Święty Jan Chrzciciel nawracał i polewał wodą, a może zanurzał tych, których chrzcił. Jednego dnia nad rzeką stanął Jezus. To było pierwsze i być może jedyne Ich spotkanie. W Bożych planach chodziło tylko o ten chrzest.

   Dociera do nas głos bębnów i radosna wrzawa. Chrzest baptystów odbywa się przez całkowite zanurzenie. Ubrani  w białe szaty, na ogół starsi ludzie, wprowadzani są do rzeki przez dwóch młodszych, sprawnych. Jest ich tam spora gromadka, radosna i głośna.


    Góra Tabor

   Do jej podnóża dojeżdżamy nową autostradą, następnie wjeżdżamy w asfaltową drogę, która wspina się na, mniej więcej jedną trzecią wysokości góry. Droga jest po obu stronach zabudowana, co jest czymś niezwykłym zważywszy, że stok góry jest stromy i wejście z ulicy do domu znajduje się na poziomie pierwszego lub drugiego piętra.  Wiele domów w budowie i rozmach tego budownictwa świadczy o dobrej kondycji ekonomicznej mieszkańców osady, która jeszcze nie jest miastem ale, jak tak dalej pójdzie, niebawem będzie i to dość dużym. Mieszkańcy zajmują się hodowlą warzyw i... transportem pielgrzymów na Górę Tabor. Zatrzymujemy się pośród wielu autokarów na dużym parkingu, następuje przesiadka do taksówek i pędzimy w górę. Dosłownie: pędzimy. Ruch taksówek w obie strony po bardzo wąskiej i bardzo krętej serpentynie, bardzo duży. Jakoś udaje się dotrzeć na górę bez stłuczki. Cały taksówkowy transport znajduje się w rękach jednej rodziny, chyba bardzo dużej rodziny. Wszelkie próby z zewnątrz aby rozbić ten monopol kończyły się zamknięciem dojazdu. Takie jest prawo: cała ziemia u podnóża Góry Tabor należy do jednej rodziny, bez jej zgody nic tu się nie zdarza. Ale Góra, sam szczyt należy do OO Franciszkanów. Wykupili od Turków i nikt im tego nie odbierze. Większość miejsc w Ziemii Świętej należących do kościoła katolickiego jest własnością zakonu Franciszkanów.

   Góra Tabor, czyli Dżabal at-Tur - Góra  Święta nie należy do żadnego pasma gór, jest regularnym, samotnym  stożkiem wyniesionym na 588 metrów ponad teren była doskonałym punktem strategicznym na drodze z Damaszku do Egiptu. Widoczna z bardzo daleka wskazywała drogę. Wiele wokół niej legend, starożytnych przekazów. Zawsze stanowiła znaczący symbol w Galilei i niezwykłe miejsce w historii Izraela. Widok z niej imponujący, widać pasma gór Dżabal Dahi i Gilboa, przy dobrej pogodzie można dojrzeć ośnieżony Hermon i Góry Karmelu nad Morzem Śródziemnym. W Nowym Testamencie  jest miejscem nadzwyczajnego wydarzenia.

   "Wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe." (Łk. 9, 28-29)

    Eucharystia przy głównym ołtarzu w Bazylice Przemienienia Pańskiego, liturgia jakby inna, niecodzienna. Ojciec Sławek w kazaniu zachęca nas do refleksji, do przemiany. Chce się jednak jeszcze czegoś innego, najchętniej szeptałbym "Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty..." (Mt 17,4) Ale Jezus każe wracać, zejśc z tej Góry i Przemienieniem żyć w dolinach. Och, jaka szkoda... Wychodzimy ze Świątyni w silny wiatr, który daje możliwość przybyłym tu lotniarzm uciec od ziemskich spraw. Poszybowałbym z nimi... Nic z tego, Ojciec Sławek przypomniał, że po zejściu z Góry Tabor mam żyć "przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie." Po to mi była potrzebna Góra Tabor.


   Nazaret

 

   Po południu wjechaliśmy do Nazaretu, sporego dziś miasta zamieszkałego przez Żydów i Arabów-chrześcijan, z uliczkami pełnymi kramów i sklepów z pamiątkami, z mówiącymi po polsku sprzedawcami, miasta położonego na wzgórzach, nad którymi wznoszą się dwie wyraźne budowle: Bzylika Zwiastowania i znacznie wyżej - piękny architektonicznie salezjański kościół "Jezusa Dorastającego". Odwiedzamy bazylikę i obok niej - kościół Św. Józefa.
Przeżycie ogromne.
Tu Słowo stało się Ciałem: "Verbum Caro Hic Factum Est" - głosi napis na Grocie Zwiastowania, przy której śpiewamy Apel Jasnogórski.

    Dwa tysiące lat temu w małym miasteczku Nazaret ludzie mieszkali w grotach, które zewnętrznie obudowywali płotami, oddzielając się od sąsiadów  tworzyli  podwórze i własną, rodzinną  przestrzeń. Płoty tworzyły uliczkę, którą szło się do żródełka po wodę. Gdzieś tam się ludzie spotykali, rozmawiali ze sobą, robili interesy. Jedna z takich grot mieszkalnych należała do Józefa, inna do rodziców Marii.  Nad nimi stoją dziś kościoły, wielokrotnie niszczone, wielokrotnie odbudowywane. Groty są wciąż te same.

   Na ścianach kościoła Zwiastowania zamocowano mozaiki z czterech stron chrześcijańskiego świata przedstawiające Maryję. Znajdujemy polską mozaikę z ceramiki, przedstawiającą  postać Matki Boskiej Częstochowskiej z promieniami "zapożyczonymi" z Ostrej Bramy w Wilnie, a u dołu tej ceramicznej płaskorzeźby - jakby broniąc jej - stoją polscy wojowie, polscy rycerze, lud polski.

    KoŚciół Św. Józefa ma dla mnie szczególne znaczenie. Św.Józef towarzyszy mi od lat w trudach pracy i we wszystkich trudnych sprawach. "Pojawił się" przy mnie na początku emigracji i pozostał, aby pomagać gdy nie było łatwo. Składałem Mu dziękczynną wizytę w zbudowanym nad Jego grotą  kościele w Nazarecie, w miejscu w którym wychowywał małego Jezusa, w któym uczył go żyć i pomagał stawiać pierwsze trudne kroki. Są tam obrazy-mozaiki przedstawiające starzejącego się Józefa, kończącego swój ziemski żywot, a przy nim już dorosły Jezus i Jego Matka. Obraz Świętej Rodziny, ale mało popularny, wywodzący się zapewne z fantazji artysty, jestem jednak pewien, że tak było, że opowiada o prawdziwym zdarzeniu.


    Kana Galilejska

    Wesele, które odbyło się w Kanie Galilejskiej, zapewne poprzedzone było ślubem, który odbył się gdzieś w pobliżu miejsca wesela. Ewangelia nic nie mówi na temat ceremonii ślubnej, można się jedynie domyślać, że ceremoniał był dalece inny niż dzisiejszy ślub żydowski, opisany dość dokładnie w Torze. Ewangelia mówi, że na weselu zabrakło wina i problem rozwiązuje Jezus czyniąc na prośbę Maryi swój pierwszy cud. W miejscu tym dzisiaj stoją dwa kościoły: katolicki, do którego podążamy i prawosławny (grecki), w którym akurat odbywa się wesele, tak intensywnie przeze mnie filmowane, że o mały włos spóźniłbym się na własny ślub, którego odnowienie zaproponawał nam Ojciec Sławek -  wiedział o przypadającej 37 rocznicy naszego ślubu. Była to niezwykła niespodzianka, a wraz z nami odnawiają przyrzeczenia ślubne jeszcze trzy pary z naszej pielgrzymki. Otrzymaliśmy potem specjalne certyfikaty pamiątkowe, właśnie stąd, z Kany Galilejskiej. To dla Ducha...a naprzeciw kościoła - coś dla ciała.
Winiarnia w Kanie Galilejskiej z wieloma gatunkami izraelskiego wina, słodkiego, wytrawnego, białego, czerwonego; taniego, drogiego, słowem, każdemu według potrzeb i... możliwości portfela.

   Wąskie uliczki Kany Galilejskiej nabierają szczególnego koloru o zachodzie słońca, którego promienie załamują się na minaretach i tworzą nastrojowe tło dla śpiewu muezina. Pora na modlitwę. Pierwszy modli się muezin, zaczyna od preambuły Koranu: Jeden jest Bóg, Allah Akbar. Śpiew wędruje po zakamarkach uliczek, odbija się echem, wraca, nakłada na następne wersety, jest wrażenie chóru muezinów. W modlitwie słychać nutę tęsknoty. I powtarzają się słowa: Allah Akbar.

   Pora wracać. W autobusie odmawiamy różaniec. Bóg jest tuż...


   Wieczorne harce

   Nasza Małgosia nie daje spocząć: po kolacji zabiera nas na nocną eskapadę, której cel narazie jest tajemnicą. Ma być coś ekstra. I jest!

   Izrael kontroluje 60% światowej produkcji diamentów. O tym wiedzieliśmy wcześniej. Ale nie wiedzieliśmy, że "dotkniemy" tej produkcji. Szlifiernia diamentów "Caprice" w Tyberiadzie czynna jest całą dobę. Najpierw pokazano nam film o wydobyciu, czyszczeniu i szlifowaniu diamentów, potem zobaczyliśmy autentyczną szlifiernię i tuż za nią przechodząc przez podwójne, bardzo gościnne drzwi znależliśmy się nagle w miejscu, gdzie te diamenty można kupić. Ekspozycja była szokująca, najróżniejsze rodzaje biżuterii, piękne, finezyjne kompozycje złota, srebra, diamentów i najróżniejszych szlachetnych kamieni, kolie, bransolety, kolczyki, zegarki i krzyżyki jerozolimskie. Ceny? Hmm... Różne. I duże i normalne. Ponieważ to nam, panom wypada płacić, nie wypada więc tego ogłaszać. A jest tam sporo szans na wykazanie się...

  Aby uspokoić nieco emocje i uczcić uroczystości w Kanie Galilejskiej,  cała nasza ekspedycja znalazła się niebawem w kawiarni, z której stoliki wyjechały na zewnątrz, a wino było przednie. I niebawem wszyscy ruszylibyśmy w tany, gdyby nie fakt, że na szerokim chodniku głównej ulicy Tyberiady, w nocnej porze do niezwykle ekspresyjnych tańcow w gorącej, południowo brzmiącej żydowskiej muzyce, porwali nas... Chasydzi Satmar, ubrani w długie płaszcze, w czapkach spod których wypływały loki pejsów. Nas, to znaczy - mężczyzn. To Chasydzi doczytali się w Prawie, że kobiety powinny być z dala od "męskich" spraw, mają modlić się i tańczyć osobno. Chodzi o to, żeby nie kusiły.

I jest w tym sporo racji.


 Minął dopiero drugi dzień pielgrzymki, pora na jakąś refleksję.

   Odwiedzamy bardzo wiele miejsc. Przemieszczanie autobusem trwa czasami raptem kilkanaście minut, nim ochłoniemy z wrażeń odwiedzonego miejsca, już jesteśmy w innym, kolejne informacje, kolejne dotykanie miejsca, gdzie Jezus był z apostołami i uczniami, trzeba wyobrazić sobie tamten czas, kiedy tu były skały, surowa ziemia, Ścieżki wydeptane przez pasterzy. W tych samych miejscach stoją piękne budowle, Ścieżki pokrywa asfalt, wiele autokarów, pielgrzymki, turyści, tłum ludzi. A jednak to nie przeszkadza. To raczej cieszy, gdy słyszę  mowę w wielu językach, gdy śpiewają w kościele i Grecy i Japończycy i Polacy. I gdy klękamy obok siebie do modlitwy w każdym języku świata, rozumiemy się przecież doskonale.

   Stąpamy wszak po tej samej Świętej Ziemi...


część II     część III        część IV       część V      część VI      część VII     część VIII

Fot. Emilia Turkiewicz (oprócz pierwszego)