Leopold  Infeld

1898 - 1968


 

Pisać w maju o twórcy polskiej szkoły fizyki teoretycznej, to jakby wąchać kwitnące magnolie na dziedzińcu uniwersyteckim i krażyc pośród wysokich drzew ulicy Hożej, gdzie wydział fizyki UW się znajduje. Najpiękniejszy miesiąc, maj, chcę poświęcić człowiekowi, który doszedł do szczytu sławy za życia i miał to wyjątkowe szczęscie współpracować z największymi światowymi umysłami swego czasu, o profesorze Leopoldzie Infeldzie.
Był wychowankiem Uniwersytetu Jagiellońskiego, a jego specjalnością była ogólna teoria względności i elektrodynamika. Naukowcy każdego czasu muszą się zmierzyć z najlepszymi, aby wiedzieć, czy to, co roi się w ich głowach, odpowiada światowemu poziomowi. Jak mniemam, jeszcze nikt nie wymyslił skuteczniejszego sposobu sprawdzania - ten jest najprostszy i niezawodny. Jeśli potrafi się sprostać wyzwaniu czasu, to znaczy, że sie jest właściwym człowiekiem we właściwym czasie. Infeld juz w 1933 roku takiemu testowi został poddany. Razem z Maksem Bornem, późniejszym laureatem nagrody Nobla, pracował nad polem elektromagnetycznym, a świat o wynikach poinformowany został w prawie elektrodynamiki Borna-Infelda tematycznie związanym z nieliniowym opisem pola elektromagnetycznego. Od 1936 do 1938 współpracował z Albertem Einsteinem w Institute for Advanced Study w Princeton. Owocna to byla współpraca. Dzień po dniu powstawały rzeczy wielkie, ciekawe, frapujące i wciągające. Ale, trzeba przyznać, nie dla przeciętnego zjadacza chleba, bo nie dla przeciętnych fizyka jako dyscyplina jest przeznaczona. Dla wybrańców bogów, dla wielkich kreatorów dzieła stworzenia i dla tych, którzy procesy owej naukowej kreacji potrafią zauważać, a następnie je teoretyzować. Za namowa Infelda, Einstein zaczął pisać książkę dla maluczkich. Pomysł okazał się rewelacyjny, jak w swej naturze pozostawał prosty. Skoro tak niewielu naukowców może pojąć teorię względności, to należy wypracować w książce popularyzującej odkrycie taki język, aby stał się komunikatywny dla każdego, kto po tę książkę sięgnie. Wysoka abstrakcja, jaką poslugują się naukowcy - teoretycy ma wiele wspólnego z poezją, muzyką, z każdym, śmiem twierdzić, procesem twórczym, i dlatego staje sie elitarna, zarezerwowana li tylko dla niewielkiej garstki ludzi. Infeld rozumiał, że popularyzatorstwo będzie nakładało na wielkiego kolegę i jego samego konieczność posługiwania się językiem prostym, co wcale nie oznaczało, spłycającym zagadnienia. I to były cudowne lata rozmów nad stronami i stron przegadanych. Einsteina praca pochłaniała, a Infelda satysfakcjonowała. Zresztą - każda praca literacka wykonywana wspólnie z kimś drugim jest pasjonująca. W jednej końcowej całości, w książce, zamknąć się muszą dwa umysły, więcej, ma to być przecież spotęgowane przesłanie do czytelnika, który je pojmie i przekaże dalej.

W tym miejscu pozwolę sobie zacytować maleńki fragment z ksiażki Infelda - Myśl, którą chcę teraz wypowiedzieć, wydaje mi się szczególnie ważna. Einstein nie mógłby być jednym z tych, których wpływ na nasze stulecie był najgłębszy, gdyby jego idee były zrozumiałe tylko dla nielicznych. Kiedyś w przyszłości zasady teorii wzgledności będa może wykładane nawet w szkole średniej.(....) Ludzi, którzy przyswoili sobie niektóre idee teorii względności, jest coraz więcej i liczba ich długo jeszcze będzie wzrastać.
To właśnie jest powodem wpływu Einsteina na naszą współczesną kulturę.
Współpraca Infelda z Einsteinem przebiegała na dwóch płaszczyznach - propagowania i popularyzowania rzeczywistej wiedzy odkrywczej i obserwacji genialnego człowieka przez równie genialnego obserwatora.

Infeld posiadał niepospolite walory - intuicję naukową, zmysł logicznego wnioskowania, sprowadzanie do najprostszych postaci, tego, co inni czynią zagmatwanym, łatwość formułowania własnych spostrzeżeń itd., itd. Jego głęboka erudycja, pracowitość, zdolności, o których był mowił przy okazji wielu publicznych wystapień, że powinna cechować dobrego naukowca, w jego osobie znalazły przykład najdoskonalszy. Można się zauroczyć wszystkimi pozycjami książkowymi, jakie wyszły spod pióra Infelda i można poczuć się na dobrej drodze, gdy się chce samego siebie przyrównać do innych nauczycieli, a zostawiło się choćby jednego następcę w swej dyscyplinie i jednego podobnie myślącego. Infeld potrafił tworzyć szkoły, szkoły oparte na potencjale ludzkim.

Potrafił pracować z kolejnymi pokoleniami młodych naukowców, czego dowodem są zajęcia na Uniwersytecie w Toronto w latach 1939-50 i Uniwersytecie Warszawskim od 1950 roku. Potrafił klasyfikować poziomy poznawcze ludzi, z którymi się stykał. Zapewniało mu to wielki szacunek otoczenia i niemal uwielbienie ze strony studentów. Gdy w setną rocznicę urodzin Infelda w Warszawie na Hożej spotkali się jego uczniowie i naukowcy, w ciepłych słowach opowiadano o człowieku - Infeldzie, o naukowcu - Infeldzie i o Infeldzie - twórcy warszawskiej szkoły fizyki teoretycznej. Podziwiano, chwalono, dokumentowano, wspominano i chyba nawet trochę zazdroszczono. Bo jakże nie zazdrościć tym, którym się udaje, chociaż się dobrze wie, że podparte jest to bezsennymi nocami myślenia, niezliczonymi godzinami spędzonymi w laboratoriach i ustawicznym poszukiwaniem prawdy o świecie, w którym przyszło nam żyć. 

Gdy po raz kolejny sięgam po książke Infelda -Wybrańcy Bogów, która swe pierwsze polskie wydanie miała w roku 1950, już pół wieku temu - konkluduję - każdy fizyk, dobry fizyk, poszukujący fizyk jest najbliżej Stwórcy i dane jest mu dotykać prawdy absolutnej. W marzeniach swych widzę przede wszystkim moje prywatne dziecko, studenta UW, oddychającego atmosferą na Hożej i stawiającego pierwsze kroki w krainie dla wybranych pod okiem podziwianego promotora. I chociaż się poci ze strachu przed nieznanym w oblędnie piękne dni majowe bieżacego roku, wierzę, że prawdy dotknie. Czego życze z całego serca.