Pisać w maju o twórcy polskiej szkoły fizyki
teoretycznej, to jakby wąchać kwitnące magnolie na dziedzińcu uniwersyteckim
i krażyc pośród wysokich drzew ulicy Hożej, gdzie wydział fizyki UW się
znajduje. Najpiękniejszy miesiąc, maj, chcę poświęcić człowiekowi, który
doszedł do szczytu sławy za życia i miał to wyjątkowe szczęscie współpracować
z największymi światowymi umysłami swego czasu, o profesorze Leopoldzie
Infeldzie.
Był wychowankiem Uniwersytetu Jagiellońskiego, a jego specjalnością była ogólna
teoria względności i elektrodynamika. Naukowcy każdego czasu muszą się
zmierzyć z najlepszymi, aby wiedzieć, czy to, co roi się w ich głowach,
odpowiada światowemu poziomowi. Jak mniemam, jeszcze nikt nie wymyslił
skuteczniejszego sposobu sprawdzania - ten jest najprostszy i niezawodny. Jeśli
potrafi się sprostać wyzwaniu czasu, to znaczy, że sie jest właściwym człowiekiem
we właściwym czasie. Infeld juz w 1933 roku takiemu testowi został poddany.
Razem z Maksem Bornem, późniejszym laureatem nagrody Nobla, pracował nad
polem elektromagnetycznym, a świat o wynikach poinformowany został w prawie
elektrodynamiki Borna-Infelda tematycznie związanym z nieliniowym opisem pola
elektromagnetycznego. Od 1936 do 1938 współpracował z Albertem Einsteinem w
Institute for Advanced Study w Princeton. Owocna to byla współpraca. Dzień po
dniu powstawały rzeczy wielkie, ciekawe, frapujące i wciągające. Ale, trzeba
przyznać, nie dla przeciętnego zjadacza chleba, bo nie dla przeciętnych
fizyka jako dyscyplina jest przeznaczona. Dla wybrańców bogów, dla wielkich
kreatorów dzieła stworzenia i dla tych, którzy procesy owej naukowej kreacji
potrafią zauważać, a następnie je teoretyzować. Za namowa Infelda, Einstein
zaczął pisać książkę dla maluczkich. Pomysł okazał się rewelacyjny, jak
w swej naturze pozostawał prosty. Skoro tak niewielu naukowców może pojąć
teorię względności, to należy wypracować w książce popularyzującej
odkrycie taki język, aby stał się komunikatywny dla każdego, kto po tę książkę
sięgnie. Wysoka abstrakcja, jaką poslugują się naukowcy - teoretycy ma wiele
wspólnego z poezją, muzyką, z każdym, śmiem twierdzić, procesem twórczym,
i dlatego staje sie elitarna, zarezerwowana li tylko dla niewielkiej garstki
ludzi. Infeld rozumiał, że popularyzatorstwo będzie nakładało na wielkiego
kolegę i jego samego konieczność posługiwania się językiem prostym, co
wcale nie oznaczało, spłycającym zagadnienia. I to były cudowne lata rozmów
nad stronami i stron przegadanych. Einsteina praca pochłaniała, a Infelda
satysfakcjonowała. Zresztą - każda praca literacka wykonywana wspólnie z kimś
drugim jest pasjonująca. W jednej końcowej całości, w książce, zamknąć
się muszą dwa umysły, więcej, ma to być przecież spotęgowane przesłanie
do czytelnika, który je pojmie i przekaże dalej.
W tym miejscu pozwolę sobie
zacytować maleńki fragment z ksiażki Infelda - Myśl, którą chcę teraz
wypowiedzieć, wydaje mi się szczególnie ważna. Einstein nie mógłby być
jednym z tych, których wpływ na nasze stulecie był najgłębszy, gdyby jego
idee były zrozumiałe tylko dla nielicznych. Kiedyś w przyszłości zasady
teorii wzgledności będa może wykładane nawet w szkole średniej.(....) Ludzi,
którzy przyswoili sobie niektóre idee teorii względności, jest coraz więcej
i liczba ich długo jeszcze będzie wzrastać.
To właśnie jest powodem wpływu Einsteina na naszą współczesną kulturę. Współpraca
Infelda z Einsteinem przebiegała na dwóch płaszczyznach - propagowania i
popularyzowania rzeczywistej wiedzy odkrywczej i obserwacji genialnego człowieka
przez równie genialnego obserwatora. |
|
Infeld posiadał niepospolite walory - intuicję
naukową, zmysł logicznego wnioskowania, sprowadzanie do najprostszych postaci,
tego, co inni czynią zagmatwanym, łatwość formułowania własnych spostrzeżeń
itd., itd. Jego głęboka erudycja, pracowitość, zdolności, o których był
mowił przy okazji wielu publicznych wystapień, że powinna cechować dobrego
naukowca, w jego osobie znalazły przykład najdoskonalszy. Można się zauroczyć
wszystkimi pozycjami książkowymi, jakie wyszły spod pióra Infelda i można
poczuć się na dobrej drodze, gdy się chce samego siebie przyrównać do
innych nauczycieli, a zostawiło się choćby jednego następcę w swej
dyscyplinie i jednego podobnie myślącego. Infeld potrafił tworzyć szkoły,
szkoły oparte na potencjale ludzkim.
|
Potrafił pracować z kolejnymi
pokoleniami młodych naukowców, czego dowodem są zajęcia na Uniwersytecie w
Toronto w latach 1939-50 i Uniwersytecie Warszawskim od 1950 roku. Potrafił
klasyfikować poziomy poznawcze ludzi, z którymi się stykał. Zapewniało mu
to wielki szacunek otoczenia i niemal uwielbienie ze strony studentów. Gdy w
setną rocznicę urodzin Infelda w Warszawie na Hożej spotkali się jego
uczniowie i naukowcy, w ciepłych słowach opowiadano o człowieku - Infeldzie,
o naukowcu - Infeldzie i o Infeldzie - twórcy warszawskiej szkoły fizyki
teoretycznej. Podziwiano, chwalono, dokumentowano, wspominano i chyba nawet
trochę zazdroszczono. Bo jakże nie zazdrościć tym, którym się udaje,
chociaż się dobrze wie, że podparte jest to bezsennymi nocami myślenia,
niezliczonymi godzinami spędzonymi w laboratoriach i ustawicznym poszukiwaniem
prawdy o świecie, w którym przyszło nam żyć. |
Gdy po raz kolejny sięgam po książke Infelda
-Wybrańcy Bogów, która swe pierwsze polskie wydanie miała w roku 1950, już
pół wieku temu - konkluduję - każdy fizyk, dobry fizyk, poszukujący fizyk
jest najbliżej Stwórcy i dane jest mu dotykać prawdy absolutnej. W
marzeniach swych widzę przede wszystkim moje prywatne dziecko, studenta UW,
oddychającego atmosferą na Hożej i stawiającego pierwsze kroki w krainie dla
wybranych pod okiem podziwianego promotora. I chociaż się poci ze strachu
przed nieznanym w oblędnie piękne dni majowe bieżacego roku, wierzę, że
prawdy dotknie. Czego życze z całego serca.
|