Jurata Bogna Serafińska

Wywiad z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm

Aleksandra Ziółkowska-Boehm - pisarka, doktor nauk humanistycznych, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Związku Pisarzy na Obczyźnie, amerykańskiego PEN CLUB-u, Fundacji Kościuszkowskiej i nowojorskiego Polskiego Instytutu Naukowego. W latach 1972-74 asystentka i współpracowniczka Melchiora Wańkowicza, według testamentu pisarza właścicielka jego archiwum i redaktorka jego utworów. Autorka kilkunastu książek, między innymi: „Na tropach Wańkowicza”, „Kanada, Kanada”, „Korzenie są polskie”, „Amerykanie z wyboru”, „Ulica Żółwiego Strumienia”, „Podróże z moją kotką”. Pierwszą książką była wydana w 1975 roku „Blisko Wańkowicza”. Jesienią 2006 roku Wydawnictwo Muza wydało jej książkę „Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego Krzyża”.

 


Przeprowadzam dla kilku gazet i portali polonijnych i krajowych serię wywiadów z ciekawymi ludźmi - pisarzami, poetami, malarzami. Z Pani twórczością zetknęłam się po raz pierwszy w połowie lat siedemdziesiątych. Pani książka „Blisko Wańkowicza” przybliżyła mi wtedy postać naszego wielkiego pisarza. Pomimo wielu przeprowadzek - mam cały czas w mojej biblioteczce tę książkę wydaną w 1975 roku przez Wydawnictwo Literackie w Krakowie. Czy zgodzi się Pani odpowiedzieć na kilka pytań?

Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać?

A.Z.B. - Stało się niemal naturalnie. Jako studentka filologii polskiej pisałam felietony i wywiady do gazet łódzkich. Już na studiach pracując jako sekretarka i asystentka Melchiora Wańkowicza na co dzień zetknęłam się z jego pracą, czyli dostałam dobrą szkołę pisarstwa. Pisarz zadedykował mi swoją ostatnią książkę, drugi tom „Karafki Lafontain’a”. Napisał zabawnie: „Mojej sekretarce, Pani Aleksandrze Ziółkowskiej, bez której oddanego współpracownictwa zapewne byłaby to jeszcze gorsza książka”. Po śmierci pisarza napisałam „Blisko Wańkowicza”, którą to książkę Pani przywołała. Napisałam ją spontanicznie, tuż po śmierci pisarza, pod wrażeniem tego odejścia, w zamiarze utrwalenia chwil, które szybko zacierają się w pamięci. Książkę wydało krakowskie Wydawnictwo Literackie, miała trzy wydania i 90 tysięcy nakładu. Potem zajęłam się doktoratem, także napisałam opowieść „Z miejsca na miejsce. W cieniu legendy Hubala”. Też doczekała się trzech wydań. W 1980 roku wyjechałam na stypendium do Kanady, napisałam tam dwie książki. Jedna z nich ukazała się w języku angielskim, obie potem w Polsce po polsku. I tak się zaczęło moje pisanie.

Jakie miejsce w Pani życiu zajmuje twórczość?

A.Z-B.- Bardzo ważne, coraz ważniejsze z latami. Stała się moją autentyczną pasją, sposobem na życie i patrzeniem na świat

Jakie wartości ceni Pani najwyżej?

A.Z-B. - Cenię bardzo uczynność i serdeczność. Doceniam szlachetność charakteru, cechę, którą wyławiam wśród ludzi, wcale nie tak często spotykaną. To obejmuje i lojalność, i przyzwoitość zachowań, pewną powściągliwość.

Na co zwraca Pani uwagę przede wszystkim oceniając twórczość innych?

A.Z.-B. - Cenię jasność i prostotę, którą oceniano już przed wiekami. Profesor Władysław Tatarkiewicz w swoich Wspomnieniach przywołał zdanie Arystotelesa: „Jest ogólna zasada dla pisanego utworu, że powinien być łatwy do czytania i przeto łatwy do rozumienia”. Tatarkiewicz, mistrz jasnego i pięknego formułowania myśli, uważał, że jasności można się nauczyć. Myślę, że był optymistą.

Czy nie myśli Pani o powrocie do Polski?

A.Z.B- Oczywiście, że myślę. I gdy jestem w Polsce, i gdy jestem w Stanach Zjednoczonych.  Jestem jednocześnie bardzo przywiązana do wielu zakątków w Ameryce, doceniam i lubię ten kraj. Ale..., gdy jestem np. w Meksyku, myślę sobie: - Jak miło byłoby pomieszkać choćby jakiś czas w tym miejscu... Taką mam w sobie szczególną duszę podróżnika.

W ostatnich latach można zaobserwować tendencję, czy też modę dotyczącą form literackich. Ta moda wynika z potrzeb czytelnika, pragnącego kieszonkowego wydania książki, którą będzie mógł czytać np. jadąc metrem do pracy. Są czytelnicy, których gruby tom książki po prostu odstrasza. Ci zabiegani, wciąż śpieszący się czytelnicy preferują krótkie formy. Formy takie pasują też o wiele lepiej od tradycyjnych, długich - do publikowania w Portalach. Wielu autorów zaczęło pisać jednostronicowe opowiadania i powieści nie przekraczające dwustu stron. Czy mogłaby Pani zdradzić swoje zdanie na temat tego nurtu?

A.Z.-B. - Zabieram ze sobą w podróże najchętniej niewielkie książki, bo przecież nie mam na inne  miejsca w podręcznej torbie. Zawsze w samolocie czytam. Inne książki czyta się w metrze, i inne w domu. Jedne nie wykluczają drugich. Samo czytanie już jest pozytywne.

W ostatnich czasach wiele „papierowych” czasopism przezywa kryzys, natomiast jak przysłowiowe grzyby po deszczu powstają nowe portale internetowe. Czy uważa Pani, że Portale stanowią przyszłość dla pisarzy, ponieważ młode pokolenie chętniej czyta z ekranu monitora niż z książki?

A.Z.-B. -Powstanie Internetu było prawdziwą rewolucją. Dociera wszędzie i szybciej niż telewizja, radio czy prasa. I jak ułatwia życie. Internet właśnie ułatwia moje życie, oszczędza czas. Każdy z nas już teraz widzi, jak mu się życie zmieniło. Czy przeważą zalety Internetu, czy też zabije aktywność, to już zależy od nas samych. Nie jest to jedyna zabawka, którą nam życie podsuwa. Do nas samych należy wybór i umiejętność dozowania.

Ostatnio zostałam przyjęta do krakowskiego Klubu "Filemon". Z wielką przyjemnością i satysfakcją stwierdziłam, że jest Pani członkiem honorowym tego Klubu i bierze czynny udział w prowadzonej tam działalności. Prowadzi Pani bardzo aktywne życie. Jak potrafi Pani pogodzić i znaleźć czas na tak wiele różnorodnych zajęć i pasji?

A.Z-B - Witam Panią! Klub Kota Filemona założony przez aktorkę i poetkę Renatę Fiałkowską to  stowarzyszenie ludzi dobrej woli, którzy rozumieją, że należy zwierzętom (nie tylko kotom)  pomóc. Gdybym mieszkała bliżej Krakowa, na pewno bym uczestniczyła w spotkaniach, a tak, bywam tam zwykle raz do roku, gdy jestem w Polsce.
Zwierzęta towarzyszyły mi od dziecka, doceniałam je i kochałam także od wczesnych lat.  Pojawiają się w moich książkach. Obecnie jesteśmy z mężem właścicielami dwóch kotów, którymi się zajęliśmy, gdy były bezdomne. Suzy jest z Teksasu, Claude ze stanu Delaware. Jeżdżą z nami w wiele miejsc. Teraz, gdy jestem w Polsce na 9-miesięcznym stypendium Fulbrighta, są oczywiście z nami. To dla Suzy bodaj ósmy pobyt w Polsce, a dla Claude’a szósty. Poświęciłam im osobną książkę „Podróże z moją kotką”.

Na zakończenie pytanie: Czy może Pan zdradzić, nad czym teraz pracuje?

A.Z-B.- Właśnie skończyłam książkę o tematyce indiańskiej, przy której pracowałam z przerwami 10 lat. Jeden z rozdziałów nosi tytuł „Otwarta rana Ameryki”. Bywałam w indiańskich rezerwatach, od kilkunastu lat prenumeruję dwa pisma indiańskie. Mamy z mężem zaprzyjaźnionych Indian. Kilku zacytowałam w Aneksie do książki „Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego Krzyża” (zapytałam ich, z czym im się kojarzy Syberia, i co wiedzą o Powstaniu Warszawskim). W czasie najdłuższego, bo 2,5 miesięcznego pobytu w rezerwacie Pine Ridge w Południowej Dakocie towarzyszyła mnie i Normanowi właśnie kotka Suzy. Niedaleko Pine Ridge rodzina mojego zmarłego stryja, rzeźbiarza Korczaka Ziółkowskiego, kontynuuje jego prace przy rzeźbieniu w skale wodza indiańskiego Crazy Horse. Jak powiedział Korczak: „każdy człowiek ma w życiu własną górę do kucia...” Mam wrażenie, że ta książka pokazuje „moją Amerykę”.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadziła Jurata Bogna Serafińska